26 stycznia 2017

Pająk

Późnym wieczorem wchodzę po raz 10 ty do łazienki, łudząc się, że może wtedy nie będę musiała do niej wstawać tak często w nocy. Zapalam światło i kątem oka od razu coś zauważam i na chwilę zamieram. To pająk! Kiedyś bym syknęła, a może i krzyknęła. Gdyby był większy z pewnością zawołała bym kogoś, by się z nim rozprawił, albo szybko i z obrzydzeniem sama pacnęłabym go klapkiem lub czymś pod ręką. Kiedyś. Bo teraz wszystko się zmieniło, od czasu gdy jest Marysia. Dotarło to do mnie kiedy po raz pierwszy zobaczyłam pająka przy niej. To było u mojej Mamy i delikwent był sporej wielkości. Zaczęłyśmy piszczeć i czym prędzej rzuciłyśmy się na niego, by się go pozbyć. Obrzydliwiec! Ale wtedy z przerażeniem spojrzała na nas Marysia, nie wiedząc o co nam chodzi. Tylko się wystraszyła. Tak pewnie zaczyna się większość arachnofobii! Rozumiejąc się bez słów, od razu zaczęłyśmy się z Mamą wygłupiać i udawać pająki, tłumacząc, że tamten pobiegł sobie do ogródka i już go nie ma. I to był tylko taki żart. Żarcik malutki!
Potem spontanicznie weszła do naszej rodziny pewna zabawa. Już nie pamiętam kto przestraszył się szypułki od pomidora, znów krzycząc PAJĄK PAJĄK! Biedna Marysia znów się wystraszyła, więc szybko oprzytomnieliśmy i czym prędzej sytuację obróciliśmy w żart, że uciekamy przed szypułkowym pająkiem. Do dziś Marysia prosi o wyjęcie szypułki od pomidora i straszy całą rodzinę. Wszyscy udajemy, że się boimy i uciekamy, a Marysia się śmieje. Super zabawa! :)
Przyglądam się więc temu pająkowi i sobie myślę, że w sumie to może sobie tu zostać w łazience do wiosny. Potem otworzy się okno na dłużej, więc wyjdzie i będzie po sprawie. I tak sobie w duchu obiecałam, że nie będę się bała dla Marysi. Bo to trochę śmieszne bać się malutkiego pająka przy dzieciach, które dopiero co poznają świat i jeszcze nie daj boże, na ich oczach dokonywać egzekucji. Bo gdy pojawia się w naszym świecie dziecko, zaczynamy widzieć świat jego oczami. Zmieniamy pewien sposób myślenia i chcemy być lepszą wersją siebie. O ile piękniejszy byłby świat, gdybyśmy bardziej pielęgnowali w sobie te pełne ciekawości i naiwne spojrzenie dziecka. Dlatego wiosną będziemy wkładać do słoika z lupą różne owady i obserwować je ze wszystkich stron. A potem je wypuszczać i patrzeć jak żuczek maszeruje w swoją stronę a motylek unosi się wysoko. 




I chociaż przyznam, nie przepadam za owadami, które znajdują się bliżej niż 2 metry ode mnie, to dam radę. Bo chcę zbierać te "medale", czy przyszywki sprawności na szarfie skauta, którym jestem odkąd pojawiła się Marysia. I chcę być dumna z tych małych rzeczy, bo nikt mi tego nie odbierze. Wstawania w nocy nawet co godzinę, karmienia piersią do 2 roku życia, którego nie przerwałam nawet na jedno karmienie mając zapalenie sutek (paradoksalnie nie na samym początku, ale jak Marysia miała 8 miesięcy). Za to, że ze wszystkich sił staram się być cierpliwa, chociaż wiąże się to z ogromnym wysiłkiem. I tego też, że będąc w drugiej ciąży jest mi trochę trudniej niż za pierwszym razem, bo nie mogę sobie odpuścić, bo jest wciąż ktoś kto mnie nieustannie potrzebuje. Bo nikt tego nie zrozumie, kto tego nie przeżył, ile Mama stara się dawać z siebie. Ktoś z boku nie wie, że żeby wytłumaczyć coś rozemocjonowanej dziewczynce należy kucnąć, uspokoić, przytulić a nawet podnieść 13 kg cudownego ciałka i dla mnie, będącej w 3 trymestrze ciąży, jest to wyczyn zbliżony do małej rozgrzewki na siłowni. I absolutnie nie narzekam, tylko w tych sytuacjach pozwalam sobie na dumę i poklepanie samej siebie po ramieniu - Brawo Gusia! Dajesz radę! 
Daję, bo wkładam w to wysiłek i całe swoje serce. I niech inni nie bagatelizują i nie umniejszają tego co mamy robią dla swoich pociech. Bo te sprawności skauta kryją się w codzienności i rutynie oraz pozornie prostych sprawach. Bo dla Ciebie z boku to normalne, przecież też tak będziesz robić jak będziesz mieć swoje dziecko, a potem przecież będziesz musiała poradzić sobie jak będziesz miała drugie. Lecz dopiero wtedy zrozumiesz ile to "normalne" kosztuje. Kosztuje masę sprawdzianów, wysiłku, wymaga zmiany spojrzenia na świat. I to jest najpiękniejsze w tym co dają nam nasze dzieci. To nowe spojrzenie na świat, które może by tak nie zachwycało, gdyby było oddane, ot tak bez wysiłku.

I tak sobie dziś myślę jak wielką Marysia mi daje siłę. Jest jak trener, który wyciska z Ciebie siódme poty, lecz w zamian zyskujesz sprawne ciało i umysł. Bo już dawno mnie olśniło, że nie sztuką jest wychowywać dzieci nakazami i zakazami, ale trudniej codziennie, niezależnie od sytuacji uczyć ich prostych życiowych wartości i dawać im dobry przykład. 

Ja już nie boję się pająków.
SHARE:

25 stycznia 2017

Zimowa Pielęgnacja

Pod koniec zeszłego roku, zgodnie z planem, zużyłam większość kosmetyków do pielęgnacji i zapragnęłam wkroczyć w Nowy Rok z czymś nowym. Mam taki zwyczaj, że zapisuję sobie rzeczy do kupienia na specjalnej liście i po jakimś czasie sprawdzam, czy nadal jest mi to potrzebne. Jesienią wpisałam sobie markę Caudalie, którą stosowałam już jakiś czas temu i byłam bardzo zadowolona. Jest to naturalna pielęgnacja, ale ma dość silne działanie przeciwzmarszczkowe, a takich właściwości potrzebowałam. Czasami jest tak, że sięgam po naturalne kosmetyki, by moja cera odpoczęła. Są delikatne, nie robią krzywdy, mają cudowny skład i od lat jestem ich wielką zwolenniczką. Jednak czasami potrzebuję czegoś mocniejszego, by już profilaktycznie spowolnić procesy starzenia. Bywało, że decydowałam się na dermokosmetyki. Jednak bardzo dobrą ofertę w tym zakresie ma właśnie naturalna marka Caudalie. Dlatego z wielką przyjemnością rozpoczęłam testy. 

Poranna Pielęgnacja

Dzień zaczynam od przemycia twarzy wacikiem nasączoną tonikiem. Zmywam pozostałości po nocnym olejku i całej "nocy". Skóra jest nawilżona i odświeżona. Tonik marki Caudalie przepięknie przygotowuje cerę do dalszego porannego rytuału.


Następnie nakładam krem przeciwzmarszczkowy tej samej firmy. Ma przepiękny zapach i idealnie się rozprowadza. Działa na mnie kojąco. Cera jest wygładzona i odżywiona. 
Następnie nakładam w okolice oka krem przeciwzmarszczkowy. Bardzo dobrze nawilża i wygładza skórę po oczami. Stosuje go również wieczorem i już zauważam jego delikatne właściwości przeciwzmarszczkowe.


Po wklepaniu kremów spryskuję cerę specjalną wodą.
Eau de Beaute czyli woda piękności, która działa jak trzeźwiąca mgiełka. Ma tak specyficzną nutę zapachową, że od razu stawia na nogi. Bardzo lubię ten produkt, kojarzy mi się z porannym rytuałem. Stosuje go po nałożeniu kremu oraz jako utrwalacz makijażu. Jest coś niesamowitego w tej wodzie, ponieważ działanie ma zaskakujące. Wydobywa z cery naturalny blask. Jest pobudzona, o zdrowym kolorycie, wypoczęta. Dla mnie to produkt kultowy.


W zależności od potrzeb, zwłaszcza w sezonie zimowym, nakładam na usta masełko marki Nuxe. To moje jedyne efektywne lekarstwo na spierzchnięte usta.


Wieczorna pielęgnacja.

Rytuał, który kończy mój dzień to porządny demakijaż. Stosuję różne metody w zależności od czasu, którym dysponuję i potrzeb. Zazwyczaj zmywam twarz płynem micelarym, a potem, w czasie kąpieli dokładnie myję cerę za pomocą szczoteczki Clarsonic i żelu do mycia twarzy. U mnie pojawiają się różne płyny micelarne do demakijażu i często je zmieniam, w tej chwili mam zestaw marki Tołpa dla cery naczynkowej. Spełnia swoje zadanie, zwłaszcza płyn do mycia twarzy, ale płyn micelarny czasami delikatnie szczypie mnie w oczy. Zdecydowanie wolę i naprawdę polecam zestaw z serii dermo face physio - bardzo często do nich wracam. Serię różową kupiłam po prostu w przecenie.


Po dokładnym demakijażu spryskuję twarz wodą termalną Uriage i nakładam mój ulubiony kosmetyk minionego roku! Olejek na noc marki Khiels. Jest szalenie wydajny, bo to wciąż to samo opakowanie, które kupiłam pod koniec lata.
Serum cudownie pielęgnuje twarz w czasie snu. Zmiejsza pory, wygładza, ma działanie przeciwzmarszczkowe. Rano twarz jest promienna i wypoczęta. Cudo!


Jak widzicie, moja pielęgnacja nie jest skomplikowana. I właśnie o to mi chodzi. Staram się jednak znaleźć w ciągu tygodnia czas na specjalną pielęgnację i nałożenie maseczek, ale o tym rytuale napiszę w osobnym poście.

Włosy.

Pielęgnacja włosów również nie zajmuje mi wiele czasu. Myje je co 2-3 dni szamponem i nakładam odżywkę. Po raz kolejny wróciłam do naturalnej marki Ogx. Najbardziej lubię serię z mlekiem kokosowym. Przepięknie pachnie, nawilża bez obciążenia. Bardzo go lubię i często do niego wracam, tym bardziej, że teraz szampony tej marki dostępne są w Rossmmanie.


Gdy biorę kąpiel, do wanny nalewam pielęgnujące olejki (zazwyczaj marki Kneipp) lub sól do kąpieli. Od jakiegoś dłuższego czasu odeszłam od mydeł w płynie i teraz myję ciało naturalnym, zwykłym mydłem w kostce.

Jeśli chodzi o smarowanie ciała, to moimi ulubionymi, naprawdę treściwymi są masła marki Organique. Wystarczy porządnie rozsmarować produkt w dłoniach, by zamienił się w olejek (wcześniej ma stałą, gęstą konsystencję) i masując ciało wsmarować w skórę. Masła mają przepiękne zapachy i dają cudowne nawilżenie, które utrzymuje się do następnego mycia. Zawsze do nich wracam. 
Na rosnący brzuszek używam obecnie naturalnego masełka marki MomMe. 


Ponieważ nie mam w chwili obecnej problemów z nadmiernym poceniem się, idealnie sprawdza się u mnie naturalny dezodorant marki Lilla Mai. Ma bardzo przyjemny, naturalny zapach i przyjazny skład.


Kosmetykiem, którego bardzo lubię używać zimą, gdy przebywam na świeżym powietrzu w zimny dzień, lub gdy moja cera jest podrażniona, jest krem Cicalfate marki Avene. Ma działanie łagodzące, jak również antybakteryjne. Moja cera go bardzo dobrze toleruje i używam go dość regularnie, gdy zachodzi taka potrzeba.


To wszystko jeśli chodzi o moją obecną pielęgnację całego ciała. 
Od jakiegoś dłuższego czasu jestem bardzo zadowolona ze stanu swojej cery. Dawne problemy przestały istnieć, więc mam wrażenie, że mądrze wsłuchuję się w jej potrzeby i dokonuje dobrych wyborów. Mam w planach jeszcze napisać Wam o moich ukochanych maseczkach do twarzy, gdy wyznaczam sobie czas na domowe SPA, które z pewnością przyczyniło się do poprawy stanu mojej cery.

A zatem do napisania! :*
SHARE:

24 stycznia 2017

Love Wyprawkowe cz. 4

Kolejna część z cyklu przygotowań i wyprawki dla naszej Gabrysi. Sukcesywnie odhaczam listę rzeczy, które będą nam potrzebne. Tym razem są to jeszcze bardziej przemyślane zakupy, bo wiemy czego się spodziewać i wybieram to, co naprawdę uważam za niezbędne. No chyba, że coś mnie tak zauroczy (zwłaszcza z wystroju wnętrz), że nie mogę się powstrzymać. :) Tym razem ominą nas duże zakupy typu wózek, foteliki, krzesełka itp., więc czasami pozwalam sobie na wyjątek. :)

Zajrzyjcie o czym pisałam we wcześniejszych postach (klik 1, klik 2, klik 3) i zapraszam na kolejną porcje maluszkowych gadżetów.

Torba Mamy.

Poprzednim razem, kupiłam torbę dla maluszka znanej firmy w okazyjnej cenie TKMaxx i ... w ogóle jej nie używałam. Torba była fajna, ale coś mi ostatecznie w niej nie pasowało. Właściwie nosiłam takie większe zwykłe torby, do których wrzucałam kosmetyczki z akcesoriami dla Marysi. 
Teraz polubiłam małe torebki na najważniejsze rzeczy (portfel, klucze, telefon, szminkę), które mogę mieć zawsze przy sobie, więc zdecydowałam, że jednak torba do wózka się przyda. Przejrzałam cały internet i znalazłam swój ideał. Doszłam do wniosku, że zbyt duża ilość przegródek trochę mnie gubi, nie chciałam też by torba była olbrzymia. Nie jestem typem Mamy, która dźwiga dosłownie wszystko, a raczej najpotrzebniejsze rzeczy na dane wyjście. 


Torba marki Skip Hop jest bardzo zgrabna, pojemna (ma wewnątrz jedną przegrodę z kieszonkami z boku, a nie jak poprzednia 100 różnych przegródek, do których nie można było zapakować czegoś większego) i zawiera turystyczną matę do przewijania. 
Bardzo podoba mi się jej wzór, mniej spotykany od innych Skip Hoppowców. :) Przyznaję się bez bicia, że dokupiłam sobie specjalnie do niej małą torebkę na ramie w kolorze czerwonym. ;)


Przewijak na łóżeczko.

Ten patent sprawdził się nam poprzednim razem, bo mimo, iż po Marysi mamy przewijak w łazience, to przy przewijaniu nocnym nie wyobrażam sobie wędrowania z niemowlakiem do innego pomieszczenia. Sztywny przewijak na łóżeczko pozwala zaoszczędzić też sporo miejsca. Tym razem wybrałam przewijak marki Alberomio oraz nakładany na niego pokrowiec (mamy dwa na zmianę).


Kojec do spania

Nową rzeczą, której Marysia nie posiadała jest kojec do spania (ja nazywam go "ponton" ;) ) marki Super Mami. Jest bardzo przydatny gdy śpi się razem z dzieckiem lub by "wypełnić" łóżeczko, które na samym początku jest dla niemowlaka ogromne.
Jestem gdzieś pomiędzy spaniem z dzieckiem i uczeniem go spania w łóżeczku. Marysię zawsze po uśpieniu odkładałam do łóżeczka, bo przecież nie szłam spać o godz. 19 tej. Nigdy nie bała się spać sama. Jednak były takie noce, gdy spałyśmy razem. Do tej pory wszystko zależy od sytuacji. Marysia bardzo ładnie i błyskawicznie zasypia sama w łóżeczku (z rodzicem obok), a potem w nocy do nas przychodzi i taki układ jest najfajniejszym kompromisem. Na samym początku z Marysią miałyśmy święty spokój (spałam z nią w pokoju na osobnym łóżku do 11 miesiąca życia) bez zwierząt, mężów, dzieci itp. Absolutnie nie bałam się o jakieś zgniecenie. Teraz Gabrysia będzie u nas w sypialni i gdy zdarzy się, że będzie spała u nas w łóżeczku, to trochę mam obawy co będzie jeśli przywędruje do nas Marysia. Absolutnie nie będę Marysi teraz, przy tym całym zamieszaniu na siłę oduczać wędrówek w nocy, bo my chcemy być wszyscy razem i już. W praniu wszystko się ułoży, a pomóc może własnie taki ponton. :)


Kosmetyczka.

Tym razem wybrałam kosmetyczkę z akcesoriami do pielęgnacji dla niemowlaka. Marysia miała wszystko z innej beczki. Zdecydowałam się na ładny zestaw marki Babymoov.


W zestawie znajduje się: Termometr cyfrowy z elastyczną końcówką, aspirator do nosa, nożyczki z zaokrągloną końcówką, obcinacz do paznokci, pilniczek do paznokci, termometr do wody, szczoteczka do włosków, gryzak, guma do masowania dziąseł. 
Wszystko jest dobrej jakości i idealnie sprawdzi się również w czasie podróży, chociaż przyznam, że najgorsza jest szczotka do włosów i jednak dokupię inną z naturalnym włosiem.


Prześcieradełka.

Nie kupujemy pościeli, bo pierwsze miesiące będziemy się otulać, a potem latem przykrywać ewentualnie letnimi kocykami, ale prześcieradło chroniące materacyk w łóżeczku musi być. Te urocze, które będą pasowały nam ogólnie do wystroju, znalazłam na przecenie z firmy Next.


Otulacze.

Jestem ogromną zwolenniczką metody otulania noworodków. Mówi się, że ciąża trwa rok, 9 miesięcy w brzuchu Mamy, 3 miesiące na zewnątrz, ale blisko niej. U Marysi metoda stworzenia jej warunków jak w ciasnym brzuchu Mamy dała świetne rezultaty. Więc i tym razem zdecydowałam się na otulacze. Ponieważ Gabrysia urodzi się wiosną wybrałam lżejsze, koniecznie w 100% bawełniane lub bambusowe. (Motherhood i granatowy do wózka TKMaxx)



Ręczniki

Jednym z elementów, który mnie cieszy w kompletowaniu wyprawki Gabrysi, jest to, że pojawia się w niej też część Marysi. :) I tu nawet nie chodzi tylko o oszczędności, ale są to dla nas bardzo sentymentalne akcenty!
Między innymi nie musimy kupować ręczników, bo mamy wciąż Marysiowe w idealnym stanie. 


Kącik 

Gabrysia przez przynajmniej pierwszy rok, będzie spała w naszej sypialni i to tam stworzymy dla niej wyjątkowy kącik. Pomimo, iż nie będzie zajmował dużo miejsca, wciąż coś dokupuję, by nadać mu odpowiedniego klimatu. :)


Narzuta i króliczek (Zara Home), ugrowy kocyk (Motherhood), Koszyczek (Next). Dokładną rozpiskę rzeczy postaram się umieścić w poście o kąciku Gabrysi.

Z pewnością pojawią się kolejne posty wyprawkowe, chociaż nie ukrywam, że nie mamy zamiaru kupować wielu rzeczy. Jestem totalną "antygadżeciarą" i nie ujmują mnie wszystkie elektroniczne produkty. Nie krytykuje mam, które je kupują, bo może czują taką potrzebę i się to u nich sprawdza. Wiem też, że przy kompletowaniu pierwszej wyprawki, można czuć się zagubionym, bo jest tyle artykułów niemowlęcych, że można dostać zawrotu głowy! I każda firma twierdzi, że musisz to mieć, bo bez tego nie dasz rady zaopiekować się niemowlakiem.
Ale my po prostu pewnych rzeczy nie potrzebujemy. 

Oto lista rzeczy, których nie mamy zamiaru kupować (nie mieliśmy ich również w wyprawce Marysi):

- butelek do karmienia
- sterylizatora
- podgrzewacza
- laktatora
- suszarki do butelek 

(Karmiąc piersią Marysię przez 2 lata, ani razu nie użyłam butelki. Nigdy nie miałam takiej sytuacji bym musiała odciągać pokarm, by ktoś inny nakarmił Marysię. Normalnie spędzaliśmy czas albo zabierając ze sobą Marysię, albo spotkania towarzyskie odbywały się u nas, gdy musiałam tylko na chwilę iść do Marysi do pokoju i ją nakarmić. Jeśli coś musiałam załatwić bez Marysi starałam się to robić w blokach 3 godzinnych. Po roku, karmienia były o wiele rzadsze (pod koniec 2 razy na dobę, więc już można było robić wszystko, bo dzieci zawsze mogą zjedź coś normalnego :) )

- nawilżacz powietrza 

(mieszkamy w domku blisko lasu i bardzo często wietrze nasze sypialnie, nie mamy więc problemu z suchym powietrzem. Jeśli będę chciała zastosować jakąś delikatną, naturalną inhalację przy pomocy pary, użyję dyfuzora, o którym pisałam tu)

- podgrzewacz chusteczek jednorazowych
- specjalny kosz z wkładami do zużytych pieluszek
- waga elektroniczna
- elektroniczny termometr do pokoju 
- niania elektroniczna z kamerą
- monitor oddechu
- sterylizator do smoczka

(temperaturę w pokoju wskazuje nam niania elektroniczna i to chyba jedyna elektroniczna rzecz, bez której nie wyobrażamy sobie wyprawki, bo po prostu sprawdza się w domu, gdy poruszamy się na większej powierzchni podczas snu maluszka. Reszta rzeczy wydaje nam się zupełnie zbędna.)

Z nieelektronicznych rzeczy nie kupimy również:

- pościeli i kołderki

(Marysi kupiłam, ale zaczęłam używać jej dopiero po pierwszym roku życia)

- śpiworka

(raz, że to nie ta pora roku, dwa, że nawet jak poród przypada w zimę, to większość śpiworków jest bez rękawków, a do tego śpiworki drażnią twarz maluszka... bo niemowlaki nie mają prawie szyi ;) ) Wiem, że niektóre Mamy sobie je chwalą, u nas nie sprawdziły się w ogóle.

- łóżeczko turystyczne

(wszędzie gdzie jeździmy, mają takie w ofercie. Nie mamy też działki czy innego miejsca, gdzie przydałoby się dodatkowe łóżeczko).

- "dorosłych" ubranek 

(ale o tym pisałam w poprzednim poście)

- organizer na łóżeczko

(nadaje się na niewielkie rzeczy i nie lubię gdy coś tak nieestetycznie odbija się w kieszeni)

Może ulęgnę, ale i tak uważam, że nie są to rzeczy niezbędne:

- ochraniacz do łóżeczka

(dobre łóżeczka zrobione są z "miękkiego" drewna i nigdy nie miałam sytuacji, by Marysia się w łóżeczku poobijała. Jeśli już zdecyduje się na częściowe zasłonięcie łóżka od strony główki, to z powodów estetycznych i dlatego, by na początku trochę wyciszyć strefę maluszka (od ewentualnego przeciągu lub światła - mam przecież zamiar czytać przez ten rok :) )

- mata edukacyjna

(to taki dodatkowy gadżet, z którego dziecko i tak korzysta sporadycznie i przez parę pierwszych miesięcy. Nie twierdzę, że nie ma absolutnie sensu, ale można stworzyć podobne miejsca zabaw, nie wydając na nie majątku) 

Ale nie myślcie, że jestem taka super rozsądna i oszczędna, bo mam takie swoje skryte marzenia wyprawkowe, bez którym wiem, że damy radę się obejść, a jednak nieustannie myślę. Ale o tym w kolejnych postach wyprawkowych. ;)

- szumisia (do uspakajania i usypiania dzieci)

(chociaż niektóre są piękne, to wolę pozytywki. Mieliśmy owcę, która "udawała" bicie serca mamy. Nawet ja się jej bałam!) Ale kto wie może po porodzie się przyda - zobaczymy. ;)

Jak widzicie niektórych rzeczy nie chcemy kupować przed urodzeniem Gabrysi. Jeśli okaże się, że będą jednak potrzebne, to dopiero wtedy zdecydujemy się na zakup. W tej chwili można kupić naprawdę wszystko i chodzi o to by było w danym momencie potrzebne.

Pozdrawiamy z Magicznego Domku.

SHARE:

23 stycznia 2017

Przechowywanie Kosmetyków Kolorowych

Wczoraj pisałam Wam o mojej aktualizacji kosmetyków kolorowych, dziś o drobnych zmianach jakie nastały w Magicznym Domku. Ostatnio dość mocno przeorganizowujemy naszą domową przestrzeń. Zmieniają się funkcje niektórych pomieszczeń. Sypialnia małymi kroczkami przygotowuje się na nowego mieszkańca Magicznego Domku. Już się nie mogę doczekać końcowego efektu!
Jeśli pamiętacie, wcześniej swoją toaletkę zorganizowałam w sypialni. Na komodzie postawiłam stare lustro i w górnych szufladach trzymałam swoje kosmetyki. Nie miałam typowego siedziska. Malowałam się na stojąco przed lustrem, a czasami w trakcie przechadzałam się do lustra w łazience, jednocześnie podglądając co robi Marysia. Nigdy mi to nie przeszkadzało, aż do czasu, gdy ostatnio malując się zaczęłam się po prostu męczyć. Miałam czasami ochotę usiąść wygodnie podczas malowania, a gdy siadałam sobie z lusterkiem przed łóżkiem, wściekałam się, gdy musiałam znów po coś wstać (tak w tej chwili podnoszenie się z ziemi nadaremno uważam za najgorsze zło na świecie ;) ). Pan Poślubiony widząc jak się ostatnio szykuję i w kółko maszeruję od sypialni do łazienki krzyknął "Matko boska, przecież to bez sensu!" To nic, że robię tak od 4 lat, może wcześniej robiłam to jakoś szybciej i zwinniej? 
Komoda w sypialni jest nieco dalej od okna i zimą dociera do niej mniej światła. Chciałam też zmienić komodę w sypialni na większą i wyższą, więc pomyślałam, że to dobra pora na przeprowadzkę!
Ponieważ nie posiadam aż tylu kosmetyków, by stwarzać dla nich odrębnego miejsca - typowej toaletki, postanowiłam nadać dodatkowej funkcji mojemu sekretarzykowi. Jest to idealne miejsce jeśli chodzi o światło, bo okna są z 3 stron (jedno znajduje się tuż nad sekretarzykiem). Poza tym nie będę szykowaniem się budzić maluszka i co najważniejsze będę mogła siedzieć w jednym miejscu podczas malowania! :)


Swój pomysł rozpoczęłam od poszukiwania idealnego lusterka. Miało być wygodne i pasujące do otoczenia. Trafiłam je na przecenie w Zara Home. Ma drewnianą profilowaną ramkę i jest bardzo stabilne.


W sekretarzyku są 4 niewielkie szufladki, do których tematycznie powkładałam swoje kosmetyki.




I chociaż plusem trzymania w sypialni kosmetyków było to, że w szufladzie był od razu podgląd na wszystkie produkty, teraz zajmują mniej miejsca i są tematycznie lepiej posegregowane. Od razu wiem, w której szufladce mogę znaleźć dany kosmetyk.



Pędzelki będą się mniej kurzyły, bo są schowane pod "daszkiem". :)



W tej chwili sekretarzyk pełni dwie funkcje, a ja lubię wielofunkcyjne meble. :)



Moje miejsce do pracy nie musiało iść na kompromisy, bo w szufladkach właściwie nic ważnego nie trzymałam. Moje papiernicze akcesoria trzymam w dużych szufladach (pisałam o tym tu - klik).


O dziwo Marysia od samego początku szanuje tą moją przestrzeń, bo (odpukać) nigdy ją nie korciło by ruszać i zdejmować rzeczy z sekretarzyka. Zawsze jej powtarzam, że swoje biureczko ma tuż obok.


Własny kącik.





Złota świeczka i kamionkowy kubek oraz pojemniczek z osiołkiem na biżuterię (H&M Home), piórniki (Rzeczownik), zielono-beżowa kosmetyczka (TKMaxx) - w pogotowiu, gdybym musiała coś zabrać ze sobą do torebki.


Uszczęśliwiają mnie te drobne zmiany w Magicznym Domku. :)

Cudownego tygodnia Wam życzę.
Wasza G.
SHARE:

22 stycznia 2017

Moja Toaletka (aktualizacja).

Grubo ponad rok temu pisałam Wam kobiecego posta o kosmetykach kolorowych w mojej toaletce. W zeszłym roku postanowiłam powstrzymać się z kupowaniem nowych produktów, by wszystkie, które mam zużyć. Oczywiście w miedzy czasie musiałam kupić szybciej zużywającą się mascarę czy podkład, ale resztę produktów wykończyłam do końca. Kilka z nich jest tak wydajnych jak np. róż Tarte czy rozświetlasz Mary-Lou Manizer, że mam to samo opakowanie do tej pory. Pod koniec roku porobiłam większe zakupy i obecnie w swojej kolekcji kosmetyków kolorowych mam wszystko czego potrzebuję.

Mój codzienny makijaż nie należy do mocnych i krzykliwych. Dla mnie najważniejsza jest nieskazitelna cera, więc lubię mieć kilka rodzai podkładów do wyboru. Jednak każdy z nich jest inny i nie chodzi mi o posiadanie kilku płynnych fluidów tylko innej firmy. W ciągu roku a nawet miesiąca cera może się różnić, więc staram się dostosowywać bazę mojego makijażu w zależności od jej potrzeb. 
W tej chwili mam 3 rodzaje podkładów, które stosuje naprzemiennie.

PODKŁADY

1. CC cream marki Sephora, który używam, gdy nie potrzebuje mocnego krycia i chcę, by cera trochę odpoczęła. 


Ma aksamitną konsystencję i piękny delikatny zapach. Kolor idealnie stapia się ze skórą. Ma delikatne krycie, ale jak dla mnie jest wystarczające nawet do wykonania normalnego makijażu. Nie zapycha i mam wrażenie, że delikatnie pielęgnuje i rozświetla skórę. 

2. Podkład mineralny marki Annabelle, w którym zakochuję się coraz mocniej każdego dnia.


Podkłady mineralne są dość specyficzne, bo jednak ogólnie przyzwyczajone jesteśmy do nakładania czegoś treściwego na twarz. Jednak warto się przełamać, tak samo jak ze stosowaniem olejków zamiast kremów. Im częściej stosuję tego typu podkłady, tym bardziej moja cera jest za to wdzięczna. Po pierwsze pomimo krycia i wyrównania kolorytu, kosmetyku w ogóle nie widać na twarzy! Skóra oddycha, a pory optycznie są zmniejszone. Najważniejsze to dobrze dobrać kolor pudru i dlatego polecam (koniecznie) zamówić przed pełnowymiarowym opakowaniem próbki. Jestem tak zachwycona używaniem tego kosmetyku, że mam dwa rodzaje w 2 odcieniach. Podkład kryjący w kolorze beige light (jest idealny, ale jeszcze lepiej sprawdzi się na mojej lekko opalonej skórze wiosną i latem) oraz podkład rozświetlający w kolorze beige fair (który wcale nie jest przesadnie jasny). Z tej firmy mam też specjalny pędzelek, który sprawdza się znakomicie.

3. Podkład BB marki Skin 79. Pomimo, iż jest to podkład typu BB, jest mocno kryjący.


To moje kolejne opakowanie tego typu produktu. Tym razem wybrałam podkład nawilżający z wyciągiem ze śluzu koreańskiego ślimaka. :) Podkład bardzo dobrze kryje i rozświetla skórę, ale jednocześnie nie tworzy maski. Jest praktycznie niewidoczny. Stosuję go na większe wyjścia, zwłaszcza zimą, chociaż pomimo pigmentów rozjaśniających produkt ładnie stapia się ze skórą nawet latem. 

BRONZER

Kolejnym elementem mojego makijażu jest lekkie wykonturowanie twarzy. Nie lubię efektu a la Kim Kardashian, ale po prostu po wygładzeniu cery podkładem, lubię nadać jest trochę trójwymiarowości. To tego służy mi tylko jeden produkt - bronzer marki Physician Formula.


Bardzo go lubię, bo w bronzerach zwracam uwagę na kolor. Chodzi o to by wyglądał bardzo naturalnie, dodając twarzy głębi a nie np. pomarańczowego czy ziemistego koloru. Ten sprawdza się idealnie.

RÓŻ

To jeden z moich ulubionych elementów makijażu. Dodaje cerze życia i wigoru. Mam 4 zupełnie inne rodzaje różu, które stosuje naprzemienne.

1. Róż prasowany marki Clinique w kolorze Ginger Pop.


Uwielbiam ten produkt, za idealny dla mnie kolor (przepiękny!) oraz łatwość aplikacji, bo nie można z nim przesadzić. Z wielką przyjemnością go używam i będę do niego wracać.

2. Róż mineralny Annabelle w kolorze Rose.


Nieco chłodniejszy odcień idealny na zimę i nie tylko. Jest mocno napigmentowany i wydajny. By pomalować policzki wystarczy dosłownie tyle produktu ile wysypałam na zdjęciu! Będę go miała chyba do końca życia! Róż daje bardzo naturalny efekt i pięknie stapia się z podkładami mineralnymi.

3. Róż w sztyfcie/kremie marki Tarte (kolor Blushing Bride).


To wciąż to samo opakowanie i została mi jeszcze spokojnie połowa. Bardzo go lubię, bo jest idealny do zrobienia szybkiego makijażu. Raz dwa nakładam, rozcieram palcami i gotowe. Produkt przepięknie pachnie i daje efekt rozświetlenia. 

4. Nieplanowanym różem, który dostałam jako gratis do zakupów, jest róż w płynie marki Sephora (kolor Bubbly Syrup). Okazał się być bardzo ciekawym produktem!


Aplikuje się go za pomocą gąbeczki (chociaż ja wolę za pomocą palca, by nie naruszyć podkładu). Daje niesamowity efekt rozświetlenia (bez drobinek) i jest trwały. Bardzo go polubiłam.

ROZŚWIETACZ

1. Produktem działającym na tym samej zasadzie jest rozświetlacz Sephora.


Przepięknie się mieni i ma taki nietuzinkowy kolor typu "rose gold". Ma mikroskopijne drobinki, więc daje efekt mokrej skóry, a nie "choinki". Stosuję go do rozświetlania twarzy jak również na powiekę oka. Naprawdę polecam.

2. Kultowy rozświetlacz marki Mary-Lou Manizer.


Kosmetyk jest w nieco jaśniejszym, szampańskim kolorze i nakłada się go pędzelkiem. Daje bardzo naturalny efekt, bez nielubianych przeze mnie drobinek. 
Kiedyś nie było kosmetyków tego typu, ale uważam, że rozświetlacze dają bardzo dużo makijażowi twarzy, nawet przy codziennym stosowaniu. Ten blask cery niesamowicie odmładza i nadaje uroku. I chociaż mój makijaż jest raczej prosty, to rozświetlenie musi być zawsze. :)

KOREKTORY

Zapomniałam napisać o stosowanych przeze mnie korektorach. Mam dość głęboko osadzone oczy i niezależnie od ilości snu, mam je zawsze podkrążone. Bardzo często stosuje dodatkowo korektor w okolice oka (na szczęście nie mam większych niedoskonałości, więc nie stosuje go w innych częściach twarzy). Obecnie stosuje dwa korektory, jeden z nich może Was nieźle zaskoczyć.

To kryjący podkład 3D marki Vichy.


Ponieważ ten podkład bardzo dobrze wyrównuje strukturę skóry i fenomenalnie kryje - idealnie sprawdza mi się jako korektor pod oczy. Absolutnie nie wysusza, (a wiem co mówię, bo mam tę okolicę bardzo wrażliwą) i idealnie rozjaśnia spojrzenie. Jest hiper wydajny. Jeśli ktoś go używa jako typowego podkładu, też zalecam zasadę mniej niż więcej, bo wtedy uzyskuje się naprawdę zaskakująco naturalny efekt. Wystarczy dosłownie 2 milimetrowa kuleczka produktu. Nie używam go jako podkładu do twarzy, bo nie lubię i nie potrzebuję aż takiego stopnia krycia, ale jeśli chodzi o oczy jest po prostu świetny.

Drugim produktem jest korektor marki Mac. Lubię go, ale uważam, że równie dobre są inne i tańsze drogeryjne produkty.

PUDER

Mam jeden puder utrwalający marki Mac.


Kupiłam go jeszcze latem, gdy zdarzało mi się, że cera zaczynała się świecić (chociaż nie mam ogólnie do tego tendencji). Bardzo lubię ten produkt, bo wygląda naturalnie i jest prawie niewidoczny. Matuje, ale nie spłaszcza twarzy. Stosuję go czasami, zwłaszcza gdy nakładam nawilżający podkład. Jest też fajnym produktem do torebki, by w ciągu dnia odświeżyć makijaż.

CIENIE

Im jestem starsza, tym mniej mam ochoty na wymyślny makijaż. Na co dzień wystarczy mi rozjaśnić powiekę i ewentualnie jakimś delikatnym (nie ciemnym) cieniem podkreślić załamanie oka lub tylko mocno tuszuje rzęsy. Lubię jednak być przygotowana na specjalne okazje i dlatego w grudniu przed świętami kupiłam paletkę cieni Sephora Vintage Effect Filter.



Nigdy mnie nie ciągnęło do dużych paletek z wieloma kolorami w dużych formatach, bo w życiu bym ich nie zużyła! Dlatego ta paletka wydała mi się idealna, bo ma w sobie różnorodne kolory, które pasują do mojej urody, ale nie są duże, wiec wystarczą na specjalne okazję. Podstawowe jasne kolory są większe i świetnie nadają się do codziennego użytku. Tak jak wspomniałam lubię rozjaśnić oko matowym cieniem typu 'cielaczek'. Mam jeszcze taki z firmy Inglot oraz nowy jasny cień mineralny Annabelle.

KREDKI

Jeśli chodzi o brwi, to moja ukochaną kredką do ich podkreślenia jest kredka marki Astor. Po prostu ją uwielbiam, bo pasuje mi jej kolor, który jest chłodny, mysi, a nie ciepło brązowy. Dodatkowo cenię sobie łatwą aplikację, bo nie miałabym czasu na kosmetyki typu farbki do brwi itp.


Kredką, której również używam w swoim makijażu jest beżowa na linię wodną marki Sephora. Od czasu do czasu lubię zrobić sobie kocie oko i ostatnio odkryłam naprawdę dobry eyeliner również marki Sephora.

MASCARA

I choć oka nie muszę mocno podkreślać cieniami, to lubię mocno wytuszowane rzęsy. Muszą być wydłużone i pogrubione, oczywiście bez efektu sklejania. Moim faworytem, który odkryłam dzięki mojej Mamie jest tusz Sexy Pulp marki Ives Roche. Aż dziwię się, że nigdzie o nim nie słyszałam (zdarza mi się oglądać makijażowe filmiki na youtube i mam wrażenie, że ja jakoś idę pod prąd, bo o wielu moich ulubionych kosmetykach nikt nawet nie wspomniał). ;)


Idealnie pogrubia, nie uczula i otwiera oko. Ma bardzo przyjemną grubą szczoteczkę. 
Drugim tuszem, który trafił do mnie przez przypadek (cenię sobie markę Artdeco, a w Rossmanie promocyna cena tuszu wynosiła 10zł!) i bardzo pozytywie mnie zaskoczył. Zobaczymy jak się będzie dalej spisywał, ale w tej chwili jestem z niego bardzo zadowolona.

SZMINKI

Mam kilka szminek w ulubionych kolorach. Często wybieram takie, które nawilżają usta. Gdy stosuje ciemniejsze kolory to nakładam je delikatnie i uspakajam jakimś neutralnym błyszczykiem. Lubię takie kombinacje.


Kosmetyki mieszczą się na niewielkiej powierzchni (w następnym poście napiszę o organizacji nowego miejsca) i nie jest ich w rezultacie bardzo dużo. Lubię jednak mieć wybór i być przygotowana na wyjątkowe sytuację, dlatego parę produktów używam raz na jakiś czas. Jednak nie lubię zbyt wielu produktów i wciąż dążę do swojego minimalizmu.


Marysia bacznie przygląda się moim kobiecym rytuałom i bardzo wcześnie zaczęła mnie naśladować. I chociaż jest raczej takim łobuziakiem-chłopakiem, to są pewne strefy, w których chce być bardzo dziewczęca. Przez jakiś czas wystarczało jej, że miała swój osobny prawdziwy pędzelek i "malowała' się na sucho (trzymałam go z moimi, tak by myślała, że używa mojego). Jednak coraz częściej domagała się moich kosmetyków, których umówmy się, nie powinna ruszać. 


Pomyślałam o czymś zastępczym i oto Marysia ma również swoją własną kosmetyczkę z akcesoriami! Jest przeurocza!


W zestawie marki Janod, który wybrałam ze sklepu Druga Świnka znajdują się drewniane perfumy, pomadki, lakiery do paznokci, paletka cieni, lusterko i grzebień. Świetna jakość kosmetyczki, pozwoli używać jej w przyszłości nawet na wyjazdy!


Jest duża i pojemna, więc Marysia trzyma tam również inne swoje skarby. Bardzo rozczula mnie to jej udawanie, że np. maluje paznokcie i potem w nie dmucha. :) 
Staram się w jej zabawkach zachować zdrowe proporcje. Dziewczyńskie akcenty przeplatać np. z zestawem majsterkowicza. Dzieci lubią naśladować obojga rodziców.


To nie koniec kobiecych postów w tym miesiącu. Bądźcie czujne! ;)

Do napisania już niebawem! :*
SHARE:
© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig