Zasiadam dziś do (obiecanego tygodniami) posta o kosmetykach do makijażu. I choć temat wydaje się bardzo banalny, to dla mnie wpisy o kosmetykach ogólnie są jednym z trudniejszych i pracochłonnych postów, które umieszczam na blogu. Bardzo trudno jest opisać działanie i efekt danych kosmetyków, ponieważ jednocześnie trzeba zaznaczyć wyraźnie czego się od nich oczekuje. Jesteśmy tak bardzo różnie, że nie wszystko się u wszystkich sprawdzi, ale dostępnych kosmetyków na rynku jest tak wiele, że warto mieć rozeznanie i wiedzieć co w trawie piszczy. Pomimo, iż nie maluję się mocno, a makijaż zajmuje mi niewiele czasu w ciągu dnia, to uważam, że jeśli kobieta dzięki kilku pociągnięciom pędzla potrafi podkreślić atuty swojej urody i doda sobie dzięki temu pewności siebie, to taki niepozorny makijaż może się okazać bardzo ważnym aspektem w życiu kobiety. I chociaż ja również miewam dni odpoczynku od makijażu i nie mam problemu z tym, żeby wyjść taka sauté nawet do sklepu, to jednak czuje się świeżej i schludniej, gdy mam na sobie kilka ulubionych produktów.
Nigdy nie malowałam się skrajnie mocno, jednak przeszłam w swoim życiu szkołę "życia" ;) próbując, testując oraz popełniając błędy. Bardzo wielu rzeczy nauczyłam się z Youtub'a oglądając namiętnie wszelakie tutoriale jakieś 8-9 lat temu. Jednak produkty do makijażu to jedno, ale najważniejsze do poznać samego siebie.
Po latach doszłam do paru istotnych wniosków, które akurat w moim przypadku się sprawdzają. Postaram się przy okazji prezentacji moich absolutnych ulubieńców o nich opowiedzieć.
Bardzo lubię ten stan, gdy coś spełnia wszystkie moje oczekiwania i nie muszę zawracać sobie już głowy na myśleniu na jego temat. Jakie to daje poczucie wolności! Nie działają wtedy reklamy, namowy innych, po prostu gdy coś się sprawdza, to zostaje z nami na dłużej i już. Nie napiszę "na zawsze", bo kobiecie takich rzeczy nie wolno! (margines zmienności pozostać musi ;) ) Z kosmetykami do pielęgnacji jest trudniej, bo cera co jakiś czas zmienia swoje potrzeby, które trzeba uzależnić od wielu czynników, jak gospodarka hormonalna, zmiana środowiska, czy nawet zmienność pór roku. Ale jeśli kosmetyk kolorowy spełnia naprawdę praktycznie wszystkie wymagania, to warto się jego trzymać. Mam kilka produktów w swojej kosmetyczce, które są niezastąpione i będę się ich trzymać tak długo, aż będą mi służyć. I chociaż wielu osobom minimalizm kosmetyczny kojarzy się raczej z brakiem makijażu lub malowaniem się max. 2 produktami (np. korektor i mascara), to dla mnie taki efekt jest niezadowalający. Dla mnie minimalizm kosmetyczny polega na tym, by ze wszystkich kosmetyków w naszej kolekcji korzystać i mieć je w możliwie małej ilości. Z doświadczenia wiem, że można mieć po jednym produkcie typu tusz, bronzer, róż czy korektor pod oczy, a parę sztuk np. cieni czy szminek. Ilość dla każdego będzie indywidualna, jeśli korzystasz naprawdę sprawiedliwie ze wszystkich produktów (np. szminek), to może być ich nawet 20! Chociaż nadal namawiałabym na porządki, bo nie ma osoby, której pasowałyby wszystkie odcienie tęczy, a po drugie im większy wybór tym więcej czasu marnujemy na jego dokonanie.
Kolejną sprawą, która się z tym wiąże, jest kwestia jakości i ceny. Oczywiście zdarzają się perełki dostępne w drogeriach, ale musimy się liczyć z tym, że jeśli zależy nam na dobrych składnikach, to musimy wliczyć je w cenę kosmetyku. Oczywiście sprawa znanych marek i cena, którą się za nią płaci to już inna para kaloszy. Dlatego ja akurat rzadko sięgam po produkty marek powiązanych z domami mody. ;) Chociaż nie można ich kompletnie demonizować. W asortymencie Chanel, Dior czy YSL znajdą się pewnie świetne produkty i te marki nie mogą sobie pozwolić na to, by w swoich kosmetykach umieszczać byle co, jednak trzeba pamiętać, że nie zawsze ekskluzywność i cena jest gwarantem jakości. I w drugą stronę patrząc, coś skrajnie taniego, musiało być produkowane po kosztach, więc nie należy oczekiwać solidnego kosmetyku.
Niemniej jednak redukcja ilości produktów jednego rodzaju pozwala nam zainwestować w jeden lepszy produkt. Kiedyś namówiłam na porządki w kosmetykach moją znajomą i była bardzo zdziwiona z ilu produktów tak naprawdę nie korzysta i, że spokojnie mogłaby kupić coś znacznie lepszego. Poza tym niektóre kosmetyki kolorowe służą przez naprawdę długi okres. Róż, puder czy bronzer prasowany zużywa się dopiero po ok.1,5 - 2 latach!
Obecnie, z mojej kosmetyczki mogę Wam z czystym sumieniem polecić:
Wiosna rozpieszcza nas od kwietnia nieustannie, a ja zapragnęłam na sezon wiosenno-letni czegoś lżejszego do twarzy niż podkład. Z typowo naturalnymi, lekkimi podkładami płynnymi mam różne doświadczenia, więc po raz kolejny sięgnęłam po puder mineralny. Poprzednio byłam w miarę zadowolona (stosowałam Anabelle Minerals), ale jednak dość szybko wróciłam do podkładów płynnych. Nie do końca trafiłam wtedy w kolor i efekt nie był zadowalający. Dlatego tym razem zrobiłam reserch i wybrałam najwyżej oceniany puder mineralny Laura Mercier i udałam się do sklepu Douglas, gdzie mogłam wypróbować go na twarzy i dobrać idealny odcień. (mój to Real Sand). Jestem tym produktem po prostu zachwycona! Ma bogate stężenie minerałów, które pielęgnują cerę, skóra oddycha, jest promienna. Z jednej strony matowi błyszczące się partie twarzy, ale ogólnie wykończenie jest takie satynowe. Minimalizuje widoczność porów i pięknie kryje, a efekt jest bardzo naturalny. Jednym słowem produkt naprawdę wart swojej ceny! Bardzo ważne przy użyciu pudów mineralnych jest jego aplikacja, do której trzeba dostosować odpowiedni pędzel i opanować technikę nakładania. Ale to wszystko można znaleźć na youtubie lub popytać doświadczonych pań w drogeriach.
Jestem bardzo ciekawa jak sprawdzi się ten produkt u mnie jesienią i zimą, bo jeśli nadal będę tak zachwycona, to chyba w 100% przerzucę się na ten jeden produkt!
Cera po jego użyciu wygląda na młodszą i bardziej promienną! A o tym przekonałam się już 2 dnia od zakupu, gdy udałam się do sklepu i Pani ekspedientka widząc, że kupuję grapefruitowego radlera, który ma 2% alkoholu poprosiła mnie o dowód! Myślałam, że ją ze szczęścia wyściskam! ;)
Moja Mama będąc ze mną na testowaniu produktu w sklepie kupiła sobie również ten produkt (inny odcień) i jest zachwycona. A ja potwierdzam, że wygląda po prostu przepięknie.
BB Cream z filtrem
W swojej kosmetyczce lubię mieć dobry krem BB, który sprawdza mi się bardzo kiedy mam zabiegane dni (wtedy nakładam tylko krem bb, róż i tusz to rzęs) i bardzo się śpieszę. Zastępuje wtedy krem na dzień, krem z filtrem i delikatny podkład. Obecnie używam kremu BB marki Kiehl's, który bardzo ładnie wyrównuje koloryt, ma wysoką ochronę przeciwsłoneczną i bardzo przyjemną nawilżającą konsystencję. Myślę, że będę do niego wracać.
Podkład / Puder
Zimą używałam podkładu i pudru wykończeniowego marki Bare Minerals, które są tak wydajne, że nie udało mi się ich skończyć (jednak kolor stał się w tej chwili dla mnie zdecydowanie za jasny. Podkład jest dobry, bo z jednej strony porządnie kryje, ale z drugiej strony nie czuć go na twarzy. Podkład jest dość matujący (ale nie wysusza skóry), wiec plus jest taki, że w moim przypadku nie muszę używać pudru wykończeniowego. Puder marki Bare Minerals służył mi raczej do wyrównania i wygładzania cery lub używałam go stosując jakieś lżejsze podkłady nawilżające, które mają tendencję do przesadnego świecenia. Puder również bardzo polecam. (Jesli ktoś używał pudru z Maca to dzięki temu z Bare Minerals osiągnie podobny satynowy efekt). Oba produkty są szalenie wydajne, dlatego nie zdążyłam ich zużyć!
Teraz oba produkty czekają na sezon grzewczy, a jeżeli puder mineralny Laura Mercier zastąpi je również jesienią i zimą, to będę mogła zredukować toaletkę po ich zużyciu.
Korektor pod oczy
Mam głęboko osadzone oczy i tendencję do cieni, dlatego bez korektora pod oczy nie mogłabym żyć, zwłaszcza, że teraz dodatkowo ten defekt wzmaga fakt, że nie przespałam całej nocy od jakiś 4 lat. ;)
Jednak wcześniej popełniałam duży błąd używając mocno kryjących korektorów, które bardzo przesuszały skórę pod oczami, przez co produkt wchodził i pogłębiał zmarszczki wynikające z przesuszenia. Takie cienie pod oczami trzeba nie tyle zakryć na amen, a raczej optycznie rozświetlić oko. Najlepszym do tego produktem jest kultowy korektor Touche Eclat (nr 2) marki Yves Saint Laurent. Ma nawilżająca konsystencję, bardzo łatwo się aplikuje i rozprowadza. Optycznie rozjaśnia skórę oka bez uczucia ciężkości i sztucznego efektu. To już moje kolejne opakowanie i trzymam się go i nie mam zamiaru zmieniać. ;)
Bronzer
Powinnam napisać raczej puder bronzujący, bo konsystencja jest tak cudowna, że można używać go na wiele sposobów. Można przypudrować nim całą twarz lub lekko wykonturować owal.
Bonzer Bare Minerals jest po prostu najlepszym produktem tego typu jaki miałam. Po pierwsze jego kolor - ani ziemisty, ani pomarańczowy, idealnie komponuje się z odcieniem cery. Po drugie wykończenie. Nie jest płaskie i matowe, ale również nie posiada drobinek, które nie zawsze wyglądają elegancko. Bronzer daje bardzo naturalny efekt, a właśnie na takim mi zależy! Do tego jest szalenie wydajny. Naprawdę polecam.
Róż do policzków
Kiedyś miałam lekką słabość do róży do policzków i zawsze miałam min ze 4 odcienie w swojej toaletce. Jednak odkąd mam róż w kolorze Fleur Power marki Mac jest moim jedynym, w pełni wystarczającym produktem! Długo utrzymuje się na twarzy, daje bardzo naturalny efekt, a ten odcień wspaniale współgra z moją cerą niezależnie od pory roku. Kolejny produkt, który z powodzeniem starcza na długie miesiące!
Rozświetlacz
Kiedyś zbędny dodatek, teraz najlepsza kropka nad "i", którą według mnie można zrobić w makijażu. Bardzo lubię subtelnie podkreślić kości policzkowe, nos i łuk brwiowy rozświetlaczem, bo pięknie wydobywa blask i świeżość.
Bardzo zależało mi na efekcie tafli wody, by to rozjaśnienie było bardzo naturalne, ale widocznie grało ze światłem. Ostatnio kupiłam miniaturkę kultowego rozświetlacza marki Becca, który jest naprawdę dobry, ale efekt jest uzależniony od sposobu nakładania. Moim ulubionym rozświetlaczem jest jednak ten w serduszku Makeup Revolutions w kolorze Goddessod Faith - uwielbiam jego efekt. Jest świecący, widoczny, ale bez zbędnym drobinek! Plus za super cenę!
Cienie do powiek
Długo mi zajęło, by dojść do wniosku, że moje oczy najlepiej wyglądają w delikatnym makijażu. Na co dzień, przy pięknie przygotowanej cerze, wystarczy mi tylko jeden cielisty cień, który wyrówna koloryt powieki i tusz do rzęs. Ja nawet nie zaznaczam (przynajmniej nie zawsze) załamania powieki, bo uważam, że przy głębiej osadzonych oczach ten krok jest po prostu zbędny.
Zależało mi bardzo na takim codziennym jednym cieniu o naturalnym składzie i sięgnęłam po markę Lily Lolo po odcień Stark Naked (który jest idealny). Jestem tym produktem zachwycona. Poręczne malutkie opakowanie, cień bardzo dobrze się rozprowadza i utrzymuje.
Kolejnym cieniem, który ma niesamowite właściwości, bo zachowuje się trochę jak kameleon i pięknie się rozciera, jest naturalny cień Everyday Minerals w kolorze Upstairs Downstairs. Sięgam po niego bardzo często np. gdy ubieram się w cieplejsze barwy. Można nim delikatnie podkreślić oko, lub stworzyć piękny smoky eye (a efekt jest taki jakbyśmy użyli kilku kolorów). Szalenie wydajny na lata!
Pozbyłam się wszystkich innych cieni, bo praktycznie ich nie używałam, ale zdarza mi się jeszcze mocniej podkreślić oko na jakieś większe wyjśćia, dlatego zostawiłam sobie jedyną paletę marki Sephora "Vintage Effect Filter". Bardzo ją lubię, bo cienie są świetnej jakości, nadają się do nakładania na sucho i na mokro, i bardzo podobają mi się same "brudne" odcienie w stylu vintage, które idealnie pasują do mojej urody. Nie wiem jednak czy paletka jest nadal dostępna, bo była to kolekcja limitowana.
Produkt do brwi
Wszyscy szaleją za produktami do brwi, a na rynku dostępne jest ich mnóstwo, ja do tej pory używałam zwykłej kredki do brwi, jednak miała jedną wadę, trzeba było ją temperować. I tak trafiłam na genialny produkt marki Mac. Z jednak strony ma precyzyjny pisak, którym można dorysować włoski i nadać precyzyjny kształt, z drugiej strony ma taką wyprofilowaną gąbeczkę, którą można wypełnić brew. W zależności od potrzeb używam albo jednego albo drugiego lub dwa na raz i efekt jest po prostu fenomenalny. Istotną sprawą jest też dobrze dobrany odcień. Wolę jaśniejsze, chłodne tony, którymi można budować brew, ale nie przesadzi się z wyrysowaniem. Polecam!
Eyeliner
Tak jak pisałam, obecnie czuję się najlepiej w delikatnym makijażu oka składającego się nawet z tylko jednego cielistego cienia i tuszu, jednak lubię też czasami dodać czarną kreskę w kąciku oka, zwłaszcza, gdy latem zakładam coś w marynarskim/paryskim stylu, lub do sukienek w stylu lat 60-tych, które bardzo lubię.
Często wracam do eyelinerów marki Loreal, albo zamiast pisaka używam czarnej kredki (marka Collistar).
Kredka do oczu
Kredki do ust
Jakiś czas temu polubiłam kredki do ust, które często używam zamiast szminek (obrysowuje usta, wypełniam je a na to nakładam balsam do ust, lub półprzezroczysty błyszczyk). Efekt bardzo mi się podoba, bo jest staranny, a za razem bardzo naturalny, bo właśnie w takich odcieniach nude/róż podobnego do naturalnego odcienia usta wybieram najczęściej kredki. Obecnie mam:
Kredkę NYX w kolorze SLLP19 (chyba dobrze odczytuję? ;) )
Catrice w kolorze 180 All-Time Mauvie Star
Boujois w kolorze 01 Nude Wave(i chyba tą lubię najbardziej)
Bardzo ciekawą kredką do ust i oczu jest od Golden Rose Miracle Pencil. Obrysowuje się usta po zewnętrznej linii, co jest bardzo przydatne gdy ktoś ma niesymetryczne usta (np. dolną wargę większa od górnej) a nie dobrze wygląda w "powiększonych" optycznie ustach. Ja mam delikatną bliznę na ustami, więc ładnie wyrównuje wszelkie nierówności.
Szminki
Nie wiem czy Wy tak macie, ale w błyszczykach i szminkach można czasami popłynąć. Zazwyczaj kupuje się niedrogie, potem wrzuca do każdej torby, a potem zapomina. Już jakieś ponad rok temu zrobiłam porządki i trzymam się kilku szminek ulubionej firmy.
Mam w swojej kolekcji 6 szminek marki Mac (kolory: Syrup, Plumfull, Capricious, See Sheer, Fanfare, On Hold), które idealnie pasują mi do mojego typu urody. Najczęściej sięgam po wykończenie Lustre lub Creemseen, bo wole takie nawilżające szminki, które nie wysuszają ust i mają delikatny połysk. W matowych szminkach jest mi po prostu okropnie. Pomadki Mac są bardzo trwałe, mają bogatą gamę kolorystyczną (radzę przetestować w sklepie). Ja akurat wybieram kolory, które idealnie pasują na dzień i na wieczór, ale mam kilka, które wole w sezonie jesienno- zimowym, a takie które lepiej wyglądają latem. Trzymam się tej marki i nie próbuje żadnych nowości czy innych kuszących firm. To naprawdę duża oszczędność!
Błyszczyk
Jedynym obecnie błyszczykiem, który mam w swojej kosmetyczce jest naturalny marki Lilly Lolo w przepięknym odcieniu English Rose. Idealny do delikatnego podkreślenia naturalnego odcienia ust i dodaje świeżości całej twarzy.
Tusz do rzęs
Od tuszu do rzęs wymagam naprawdę wiele. Ważne by optycznie powiększał oko, wydłużał, ale też pogrubiał rzęsy. Nie może mnie uczulać, nie może się sypać. A do tego nie zaszkodziłoby, by miał ładne, eleganckie opakowanie. Brzmi jak utopia, nie? :) Jednak do tuszu marki Collistar wracam już 3 raz. Bardzo go lubię!
Cała kolekcja
To czego nauczyłam się dosłownie na własnej skórze, że bardzo ważne jest jaką ilość nakładamy danego produktu. I chociaż lubię wymodelować twarz i bronzerem i różem, jak i rozświetlaczem, to nakładam je dosłownie lekko otulając twarz pędzlem. Używam każdego kosmetyku, by podkreślić urodę, ale zawsze zależy mi na naturalnym, świeżym wyglądzie. Nie lubię pomalowanej, przykrytej twarzy. Taki makeup no makeup jest moim ulubionym! W takim wygląda się o wiele młodziej.
Lakiery i pół-hybryda
Jakieś 1,5 roku temu zaczęłam swoja przygodę z manicure hybrydowym robionym w zaciszu własnego domu. Metoda bardzo się sprawdzała, ale zajmowało mi to trochę czasu (niby wysychanie lakieru hybrydowego pod lampą jest szybsze, ale samo przygotowanie, nakładanie warstw itp. w moim przypadku trwało dłużej). Kolejną sprawą jest to, że ostatnio została nagłośniona sprawa szkodliwego wpływu lampy na skórę dłoni. Zaczęłam co raz rzadziej sięgać po lampę i hybrydowe lakiery. Jednak brakowało mi tego utrzymującego się dłużej efektu na paznokciach.
Spróbowałam metody półhybrydowej. Na oczyszczone i odtłuszczone paznokcie nakładamy 2 warstwy zwykłego lakieru i czekamy normalnie jak wyschnie, a następnie nakładamy sam hybrydowy TOP i naświetlamy lampą. Podczas gdy przy całościowym manicure naświetlamy 4-5 razy, przy pół-hybrydzie tylko jeden raz. Efekt jest po prostu świetny! Po pierwsze warstwa hybrydowego TOPu daje efekt lśniących paznokci, które tak lubiłam w hybrydach (zwykłe się po jakimś czasie się matowią i rysują). Po drugie, gdy dobrze nałożymy wszystkie warstwy, taki manicure utrzymuje się 8-9 dni. Dla mnie jest to świetne rozwiązanie, bo hybrydy trzymane ok. 3 tygodni, w moim przypadku wyglądają już bardzo nieestetycznie. Po trzecie ściąganie półhybrydy nie wymaga tyle zachodu i można robic to na 2 sposoby. Pierwszy używając zmywacza (z acetonem), ale nie musimy trzymać go tak długo na nasączonych wacikach i sreberkach jak przy hybrydzie, tylko wystarczy trochę dłużej potrzeć wacikiem aż zmięknie wierzchnia warstwa przezroczystej hybrydy, a gdy puści (poznamy po tym, że wacik zacznie zabarwiać się na kolor paznokci) możemy raz dwa zmyć już zwykły lakier. Ja natomiast bardzo często zdejmuję lakier niczym nalejkę. Podważam w jednym miejscu i ładnie odchodzi cały połączony lakier!
Żeby to uzyskać warto mieć lampę o małej mocy. Ja mam marki Semilac o mocy 6V (możecie znaleźć ją np.
tu - cena super!) wystarczy zdecydowanie na zastosowanie pół-hybrydy.
Jeśli chodzi o lakiery, to od lat trzymam się jednej marki. Lakiery Essie mają piękne kolory, bardzo ładnie się nakładają. Niektóre mam ponad 5 lat, a nic się z nimi nie dzieje. Mam kilka ulubionych kolorów, do których wracam jak tylko skończy mi się buteleczka. Niektóre, mnie używane kupiłam konkretnie pod jakąś daną okazję. Większość jednak używam, a gamę kolorystyczną zmieniam w zależności od pory roku.
To wszystko na dziś kochani! Do napisania niebawem! :)
[P.S A na koniec trochę prywaty, byście wiedzieli co u nas słychać!
Otóż tego posta pisałam partiami cały tydzień, bo od pary tygodni dzieje się seria niefortunnych zdarzeń. Chyba cały świat chce nam powiedzieć jedno - zwolnijcie! ;)
Mamy za sobą lekkie rodzinne przeziębienie (lekkie nie oznacza dla tej męskiej jednoosobowej części rodziny, która była umierająca). Ja mam obecnie zapalenie spojówek i od ponad tygodnia paskudną kontuzję po upadku z konia - naderwane ścięgno barku (nie obyło się bez pogotowia, a teraz rehabilitanta), do tego okropne migreny i za sobą leczenie (na szczęście nie drastyczne) paru zębów (tak, trzeba pilnie sprawdzać zęby po ciąży bo są osłabione).
Dziewczyny - najpierw u Marysi nasiliły się objawy atopowego zapalenia skóry, a Gabrysia przechodzi właśnie Bostonkę (co rozumie się samo przez się, że zaraz będzie ja miała Marysia!). A do tego wszystkiego w najbliższą środę idę do szpitala i w czwartek (czyli w dzień moim urodzin!) mam planowaną operację usunięcia woreczka żółciowego! Jakieś przesilenie! W tym miesiącu u różnych lekarzy byliśmy niezliczoną ilość razy, łącznie z pogotowiem, a zakończę ten miesiąc szpitalem! Trzymajcie za nas kciuki, bo dajemy czas na choróbska tylko do końca czerwca, potem będziemy jak nowo narodzeni! ;)
Pamiętajcie, że zdrowie jest najważniejsze! Dbajcie o siebie!]