Bycie w ciąży ma swoje urodowe plusy. Często poprawia nam się stan cery, włosy gęstnieją, skóra jest nawilżona i trzeba tylko uważać na rejony narażone pojawieniem się rozstępów. Jednak z drugiej strony nasze ciało zmienia swoje kształty i pojawia się problem w kompletowaniu garderoby. Zazwyczaj najczęściej ulegam modowym zakupom właśnie jesienią. To zdecydowanie moja kolorystyka i uwielbiam ubierać się wielowarstwowo. Jednak z racji, że przypominam teraz raczej toczącą się piłkę lekarską, musiałam pogodzić się z tym, że najchętniej wskakuję w ciążowe legginsy i kardigan. Mam zupełnie luźny do tego stosunek, nie jestem z tych co muszą strojem podkreślać swoją osobowość, ani nie gonię ślepo za modą. Jednak lubię czuć się zadbana i czuć się po prostu kobieco. Ponieważ ciąża sprzyja oszczędnościom w zakresie garderoby (dokupiłam do moich ciążowych ubrań, które miałam schowane na strychu może z 2 pary jeansów, w których jest już mi szalenie niewygodnie oraz 2 sukienki, które okazały się jednak trochę za duże), przez minione tygodnie rozpieściłam się w innych kategoriach. Staram się ze wszystkich sił mieć kontrolę nad zakupami, wolę kupić coś porządniejszego, ale w małych ilościach. Im mniej rzeczy, czy w szafie, czy w kosmetyczce, tym czuję się po prostu lepiej. Jednak jak każda kobieta lubię zakupy, powiew świeżości i gdy tylko kończą mi się np. kosmetyki do pielęgnacji, celebruje nowe wybory, które z wielką dokładnością wtedy robię, by zakupić coś naprawdę dobrego.
W tym sezonie nie będzie żadnych modowych wpisów, ale zapraszam Was dziś na małe kobiece przyjemności, które ostatnio mnie uszczęśliwiły i co najważniejsze od czasu, kiedy pojawiły się w Magicznym Domku, nieustannie używam i mnie cieszą.
Zacznijmy od biżuterii, którą naprawdę rzadko kupuję, a moja kolekcja właściwie się uszczupla a nie powiększa. Ostatnio niestety zgubiłam moje ukochane misie z Tous :( :( :( więc postanowiłam jakoś sobie to zrekompensować. Oczywiście mam raczej tak, że jak założę dane kolczyki, to noszę je cały czas (dzień i w nocy) przez następne pół roku. Tak też się stało z pozłacanymi pszczółkami Olivia Burton (markę można dostać na Zalando).
Do nich dokupiłam pierścionek (któremu bardzo trudno było zrobić dobre zdjęcie). :)
Kolejnym zakupem, który był nie tyle zachcianką, ale potrzebą wynikającą z braków, był zakup bronzera i różu do policzków. Zanim poprzednie (Bare Minerals i Mac) dotknęły denka zastanawiałam się milion razy co tak naprawdę wybrać. Trzymam się tego, by mieć w swojej kosmetyczce po jednym z takich kosmetyków, a akurat w przypadku kosmetyków prasowanych, starczą na długie lata. Musiała być to naprawdę przemyślana decyzja i tu pozwoliłam sobie na bardziej luksusową markę Hourglass, która jest dostępna w Sephorze. Same Achy i Ochy słyszałam o tych kosmetykach kiedyś na zagranicznym YouTubie i rzeczywiście się nie zawiodłam. Wspaniała konsystencja, świetna wydajność (dosłowie jedno pociągnięcie pędzla) i bardzo dobrze dobrałam do swojej cery kolory. (Bronzer - Nude Bronzer Light, róż - Iridescent Flash). Kosmetyki mają mikroskopijne drobinki, których nie widać, a jednak pięknie rozświetlają cerę.
O tym produkcie wspominałam Wam wcześniej pisząc o mojej aktualnej pielęgnacji, ale powrócę do niego raz jeszcze, bo jest to produkt, którego używam przynajmniej 2 razy dziennie i czuje się niesamowicie luksusowo. To za sprawą jego delikatnego, ale cudownie otulającego cytrusami zapachu, wreszcie używam tego typu produktu regularnie. Mam dwa produkty dla mam Bellamama - olejek i balsam, które stosuje naprzemiennie, a czasami łącząc oba ze sobą. Daje niesamowite ukojenie, pięknie nawilża i ma naturalny, bogaty skład. Polecany jest dla kobiet w ciąży, gdy brzuszek rośnie jak na drożdżach, ale tak naprawdę będę go stosować również długo po porodzie, gdyż nauczona doświadczeniem wiem, że czasami można nie mieć rozstępów nawet całą ciążę, a po porodzie, gdy skóra kurczy się w jeszcze szybszym tempie, można niestety być mocno zaskoczonym. Trzymam oba produkty na swojej toaletce i z racji, że używam bardzo regularnie, a produkt jest świetny, widzę znaczną różnicę miedzy brzuszkiem teraz a w poprzedniej ciąży.
Już od jakiegoś czasu odeszłam zupełnie od ciężkich podkładów do twarzy. I to wcale nie jest tak, że mam cerę doskonałą, która w ogóle nie potrzebuje krycia. Jednak zdecydowania lepiej na nią działa dobra pielęgnacja i kremy BB lub CC, które dają jej w ciągu dnia oddychać. Dzięki temu z każdym dniem staje się coraz lepsza! Dodam jeszcze, że wiele kremów BB ma naprawdę zadowalające krycie, resztę (jak np. cienie pod oczami) załatwi dobry korektor. Ponieważ mój poprzedni krem BB mi się skończył (taką resztkę dosłownie borę ze sobą na wyjazdy) zdecydowałam się wypróbować coś nowego. Tym razem sięgnęłam po krem BB marki Purito, który ma dodatkowo działanie pielęgnujące i przeciwzmarszczkowe. Na początku byłam przerażona kolorem, jestem z tych raczej jaśniejszych karnacji, a produkt po wydobyciu z tubki jest wręcz brązowy! Jednak podczas nakładania przepięknie jaśnieje i idealnie stapia się z cerą. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Cera jest napięta i nawilżona, a jednocześnie nie świeci się. Z kremem BB czuję się lekko i naturalnie. Podkreśla urodę, a nie tworzy efektu maski, za którą można się schować. Bardzo lubię taki makijaż, by wyglądać o niebo lepiej, ale żeby nie było widać, ze cokolwiek ma się na sobie.
W sezonie jesienno-zimowym nie może zabraknąć w naszym domu świeczek. Uwielbiam zapalać je podczas relaksującej kąpieli lub, gdy maluje farbami przy swoim biurku. Kiedyś lubiłam świece zapachowe, jednak od kilku lat (właściwie od kiedy pojawiły się na świecie dziewczyny) nie cierpię tych wszystkich słodkich, duszących zapachów! Yankee Candles mogą dla mnie nie istnieć. Teraz wybieram świeczki bezzapachowe, lub takie, w których czuć naturalne, delikatne olejki. Świece muszą też cieszyć oko, bo są naprawdę przepiękną ozdobą domu.
Jedynym garderobianym zakupem w mojej jesienno-zimowej szafie są dwa urocze swetry z domieszką naturalnych materiałów, które kupiam w Olivka Store. Ponieważ mają owersizowe kroje pasują na upartego na mnie i teraz i będą otulać mnie zima już po porodzie (a nawet wczesną wiosną). Są niesamowicie miłe dla skóry i mają przepiękne kolory kawy i beżu, które po prostu uwielbiam.
Ostatnim nabytkiem rozpieściłam sama siebie. Czarna skórzana torebka marki Kurt Keiger London po prostu była strzałem w 10. Po pierwsze, od jakiegoś czasu wolę takie mniejsze torebki (nawet wychodząc gdzieś z dziećmi nie lubię zabierać wielkich, ciężkich toreb), które są wstanie pomieści to, co tak naprawdę potrzebuję. Na nową zdecydowałam się dlatego, że choć jest zgrabna i niewielka, to ma swoją głębokość i wiele pomieści. Klasyczna, pięknie wykonana, z ciekawym ornamentem. Ostatnio się z nią nie roztaję.
Raczej nie planuję grudniowych wpisów typu prezentownik, dlatego pomyślałam, że dzisiejszy wpis może być inspiracją prezentową na nadchodzące święta. Może coś podobnego wybierzecie dla bliskiej osoby lub szepniecie o czymś, by samemu znaleźć kobiecy prezent pod choinką?
Przed nami jeszcze migawki listopada, a później obiecane posty o wyprawce dla maluszka. :)
Do napisania!