Wakacyjny wyjazd ze znajomymi do słonecznej Chorwacji przyczepami kempingowymi to nasza już coroczna tradycja. Tym razem mieliśmy kilka niespodziewanych przygód, gdzie zaskoczyła nas wyjątkowa fala upałów oraz fakt, że Gabrysia przeszła na wyjeździe ospę wietrzną. Jednak ten wyjazd zapamiętam szczególnie ze względu na panujący luz, gdy panowała bezstresowa, bardzo wakacyjna atmosfera. Ponieważ odwiedziliśmy Chorwację już kolejny raz w życiu (3 raz przyczepą kempingową, ale wcześniej byliśmy tu 4 razy od czasu wakacji poprzedzających nasze studia) to nie mieliśmy presji na zwiedzanie i smakowanie nowego miejsca. Mogliśmy po prostu cieszyć się kempingowym stylem życia i odpocząć od codzienności.
Zapraszam Was na migawki z naszego kampingowego wyjazdu.
W podróży przyczepą kempingową świetne jest to, że pomimo, że podróż w tak dalekie regiony trwa dwa dni, można spokojnie przespać noc w wygodnym łóżku, gdzieś na postoju lub kampingu na trasie. Urokliwe miejsce na Słowenii dało nam trochę wytchnienia przed dalszą podróżą.
Nawet kotek właścicieli kempingu chciał wyruszyć z nami w dalszą drogę.
Po porannym spacerze i przywitaniu się z owieczkami, ruszamy dalej.
I dojechaliśmy! Tym razem zatrzymaliśmy się na urokliwym kampingu Amadria Park koło Trogiru.
Kaskadowy kamping był bardzo ciekawie położony na piętrowych parcelach. Jak zwykle zauroczyły mnie restauracje, kawiarenki, place zabaw oraz sklepy na terenie kampingu. Małe urocze miasteczko.
Oczywiście na tego typu kampingach jest niezwykle czysto i schludnie. Sanitariaty utrzymane w nieskazitelnej czystości, a plaże bez żadnego najmniejszego papierka.
Ogromnym plusem kampingu była ogromna ilość drzew, która chroniła przed słońcem i nagrzewaniem się przyczep.
Na terenie kampingu Amadria Park był też kompleks basenów, z których nasze dzieciaki nie wychodziłyby wcale. :)
Jaki on już duży!
Oczywiście korzystaliśmy też z uroków morza. Na terenie kampingu były specyficzne pochyłe plaże z czyściutką wodą.
Największa frajda to pływanie na SUPie.
Pięknie zadbane ogrodowe zakątki kampingu czarowały na każdym kroku.
Bardzo miło wspominam czas, gdy udałam się w ustronne miejsce trochę poszkicować i pomalować akwarelami.
Jak również wycieczkę do Primostenu, gdzie kiedyś byliśmy z małą Marysią. To bardzo urokliwe miasteczko położone na dawnej wyspie w kształcie ryby.
Zachody słońca nad morzem mają w sobie coś magicznego.
Czasami trzeba było ukryć się w zaciszu drzew i przyczepowej markizy.
Testowałam też swój nowy patent rolet rzymskich chroniących przed frontowym słońcem.
Na kempingu głównie gotowaliśmy sobie sami. I powiem Wam, że naprawdę to lubię!
Na początku było bardzo przyjemnie, ale z każdym dniem robiło się coraz bardziej upalnie i chodzenie pod górę na kempingu z całym kąpielowym majdanem w wózkach był coraz trudniejszy. Po pierwszym tygodniu ruszyliśmy więc dalej na kamping Galeb, który położony jest w niewielkiej zatoczce.
Choć kamping Galeb nie jest tak luksusowy, to ma parę cech na plus. Po pierwsze trawiasto, piaszczystą plażę, która jest bardzo rzadka w tych rejonach oraz kilkudziesięciometrowy płytki brzeg, gdzie idąc w głąb morza aż do bojek można dotknąć dna. Jest więc to idealne miejsce do Windsurfingu i nauki pływania na SUPie.
Chyba mamy trochę szczęścia do parceli, bo mieliśmy taki oto piękny widok na morze.
A nasze obozowisko z 3 przyczepami prezentowało się tak:
Niestety tam złapała nas okropna fala upałów (42 stopnie) i było nam naprawdę ciężko. Ale to nie koniec, w tych całych upałach Gabrysia zachorowała na... ospę wietrzną! A ja (jak się okazało po powrocie) mam skrajną anemię i nie miałam pod koniec wyjazdu autentycznie na nic siły!
Odżywaliśmy więc wieczorami, które na tym kempingu były po prostu magiczne!
Starszaki jak zwykle miały swój świat i nie było chwili by się nudziły. To cudowne uczucie móc oglądać ich relacje i kreatywne pomysły na spędzanie wspólnie czasu.
Jeden z fajniejszych wieczorów, czyli nasz wspólny piknik na plaży. Przygotowaliśmy same smakołyki, a po degustacji mieliśmy małą dyskotekę z tańcami. :)
Mój bidulinek. W dzień razem chowałyśmy się w przyczepie (paradoksalnie klimatyzowane pomieszczenie dawało nam ulgę w naszych dolegliwościach) ale wieczorami spędzaliśmy wspólnie czas z naszą ekipą. Na szczęście dzieci naszych znajomych wiatrówkę mają za sobą lub były wcześniej szczepione, natomiast możemy z pewnością spodziewać się kontynuacji tej choroby...w naszej rodzinie. :)
Kilka stron książki w takiej scenerii. Bezcenne.
I przyczepowy kącik maluszków.
Odwiedziny Gabrysi, której można nawet trochę pozazdrościć 3 dniowego maratonu bajek.
Kropkowicz musi jakoś przetrwać. Była bardzo dzielna.
W tym roku głównie gotowaliśmy sami i na talerzach pojawiały się naprawdę pyszności.
Choć przyznam, że upały i nasze choroby trochę przyspieszyły moją tęsknotę do domu, to bardzo cieszę się, że nasza przyczepowa wyprawa tak się udała i będę ją wspominać z sentymentem. Ciekawe gdzie poniesie nas za rok, ale mam ochotę na zupełnie inne kierunki.
Mam nadzieję, że nasza fotorelacja Wam się podobała, a już niebawem wracajcie po migawki miesiąca. :)
Do napisania!