30 września 2023

Migawki Września '23

Po dość spokojnym okresie wakacyjnym, nadszedł jeden z najbardziej szalonych miesięcy w naszej rodzinie. Wrzesień jest zawsze zwariowanym okresem w pracy (nowe kolekcje i rozpoczęcie sezonu targowego) i to przy okazji wdrażania nowego rodzinnego planu tygodnia (szkoła, zajęcia pozalekcyjne) z całą domową logistyką. Przy tym wszystkim staram się ułożyć ten czas tak, by została przestrzeń na zwyczajne życie, bo przecież w życiu nie jest najważniejsza gonitwa i ciągłe odhaczanie zadań. Im więcej się dzieje, tym mocniej trzeba zadbać o regenerację oraz harmonie w zabieganej codzienności. 

Gdy w malutkich ciałkach tli się jakiś zalążek choroby, najlepszym lekarstwem jest noc z mamą w łóżku. Działa cuda, naprawdę!


Urocze zdjęcie i kwintesencja września. Czyli nowy etap, gdy cała trójeczka 4 września udała się do szkoły i przedszkola. Z z racji, że całe wakacje spędzili razem, to trudno się było im rozstać!


Aż trudno uwierzyć, że Marysia rozpoczęła III klasę!


Już od jakiegoś czasu wstaję wcześnie rano, mniej więcej godzinkę przed obudzeniem się dzieci. Pozawala mi to nadrobić domowe obowiązki w tym aktywnym czasie. Co za tym idzie, dosłownie cały wrzesień kładłam się do łóżka o 20.30 :P (oczywiście jeszcze godzinkę starałam się przeznaczać na czytanie).


Emocjonalnie nie było mi łatwo pogodzić się z nowym etapem w naszej rodzinie. Pierwszy raz od 9 lat nie mam w domu maluszka. Gdy Marysia szła do przedszkola, ja zostawałam z malutką Gabrysią w domu. Gdy obie dziewczynki chodziły do przedszkola, lub, gdy Marysia wkroczyła w nieznany nam dotąd etap szkolny, był jeszcze na co dzień Miłoszek.  
Z jednej strony wiele spraw uległo lepszej organizacji i moje poranki nie są już tak chaotyczne. Mam czas na zjedzenie śniadania i wypicie porannej kawy w ciszy i spokoju, przygotować się do pracy, a nawet czasami odbyć poranną praktykę jogi. Jednak musiałam tą sytuację głęboko w sercu oswoić. Ale to chyba rozumie tylko mama, która ma takie doświadczenie za sobą i doznała tej mieszanki uczuć.


A w pracy działo się! Nowa kolekcja, realizacja zamówień do sklepów partnerskich i rozpoczęcie sezonu targowego. Wypełnione dni po brzegi! Wrzesień to zawsze jest dość duży szok po spokojniejszym okresie wakacyjnym w naszej branży.


Cały czas staram się łapać balans w życiu i zdałam sobie ponownie sprawę, że nasz dom jest właśnie taką ostoją, która wprowadza nas w tryb slow.


Nie tylko pracą człowiek żyje, więc udało się wyskoczyć na urocze spotkanie z Agatką. Bardzo cenie sobie takie wrażliwe duszyczki, bo przy popołudniowej kawie potrafimy zgłębić wiele ważnych, życiowych tematów. 
Czy nie macie wrażenia, że tak na co dzień to jest wręcz coraz więcej rozmów typu small talk, czyli krótkich, nieformalnych pogadanek o sprawach nieistotnych oraz niekontrowersyjnych i właściwie nic się z tych rozmów się nie wynosi?


We wrześniowe weekendy Pan Poślubiony oddawał się nowej pasji czyli przyrządzaniu kociołka na coraz to nowe sposoby.


Mam nadzieję, że następnym zdjęciem nie wystraszę osób z arachnofobią. Ja też nie przepadam za pająkami i niekoniecznie chciałabym, by po mnie chodziły. Jednak to, że żyjemy dość blisko natury oraz sam fakt posiadania dzieci i chęci by tą naturę kochały i szanowały, ja też inaczej obserwuje nasz otaczający świat. Tu nasz pokaźny sąsiad zamieszkujący przy żywopłocie koło domofonu (wiec mijamy się codziennie), z którym się naprawdę polubiliśmy.


Choć na co dzień trudno się wydostać z cywilizacyjnego biegu, którego w różnym stopniu, ale bywamy częścią, to uwielbiam takie momenty zawieszenia, a raczej połączenia się z naturą. I chociaż dziwnie to zabrzmi, czuję więź z każdym pająkiem, ptakiem, kwiatem, ziemią pod stopami.


Czy może być coś piękniejszego niż wrześniowe śniadanie pod chmurką? No może obserwacja "naszej" rodziny wiewiórek, która zamieszkuje wysokie drzewa za domem.


Miałam Wam napisać post o aktualnej pielęgnacji, a raczej o moich przemyśleniach na temat zdrowego podejścia do przemijającego czasu, ale skończyło się tylko na porządkach w kosmetykach. ;)
To wszystkie kosmetyki, których używałam w sierpniu i we wrześniu. Teraz mam już trochę inny zestaw ale zawsze pielęgnację opieram na tych samych zasadach. Zazwyczaj różnicuję pielęgnację dzienną i wieczorną, by dostarczyć skórze różnych składników. Sięgam po serum i krem (inny duet za dnia i inny na noc), filtr przeciwsłoneczny oraz kładę duży nacisk na wieczorne oczyszczanie twarzy (rano przemywam tylko czystą wodą) oraz mocne nawilżanie okolic oczu. Dwa razy w tygodniu robię peeling twarzy i nakładam maseczkę (mam kilka, w zależności od potrzeb skóry). 


Trochę witaminek od wewnątrz.


We wrześniu zgłosiłam się również jako dodatkowa opiekunka na wycieczkę szkolną Marysi. To super okazja, by... być na czasie i wiedzieć co tam w świecie 9 latków piszczy. :) 


Wybraliśmy się do Warszawy do Centrum Nauk Kopernika. 

Futurystyczny samochód zrobił na mnie wielkie wrażenie. Sztuczna inteligencja, rozwój technologii, pandemie, nowe odkrycia we wszechświecie, jesteśmy już częścią tego całego świata rodem science-fiction.


Chłonęłam wszystko jak dziecko, choć nie ukrywam, że z punktu osoby wysoko wrażliwej spędzenie całego dnia z 50 dzieci to było nie lada wyzwaniem! Ale czego się nie robi dla tej uśmiechniętej twarzyczki. Spędziłyśmy razem fajny czas!


W domu przed pracą zawsze robię obchód i takie ostateczne porządki. Lubię, gdy wracamy wszyscy do schludnego i czystego domu. Często szukam Lunki i za każdym razem odnajduję w innym miejscu. :)


Dwa razy w tygodniu dziewczynki chodzą na konie. Bardzo lubię te chwile, gdy mogę towarzyszyć im w tej przygodzie i przyglądać się ich postępom.


Najlepszy omlet na słodko (ale w wersji zdrowej: z płatkami owsianymi, owocami, orzechami oraz syropem klonowym) robi mój mąż. :)


O tym razem tu się ukryłaś koteczko! :)


Uwielbiam to niskie światło wpadające do domu o poranku. 


I fakt, że jeszcze mogę wyjść w piżamie do ogrodu, by podlać kwiaty.



Poranna sesja jogi. Moją ambicją była codzienna praktyka w tygodniu, ale czasami jest tyle do nadrobienia, że cieszę się chociaż z tych 2 razy w tygodniu. Zawsze warto od czegoś zacząć.



Ta chwila, gdy nadrabiam pranie oraz calutkie prasowanie i jeszcze powkładam wszystkie ubrania domowników do szaf jest po prostu bezcenna. 


Chciałoby się zaśpiewać: "Tyle słońca w całym domu" :)


Weekendowa popołudniowa kawa w towarzystwie męża...


...i Lunki.


I czas wyruszyć na targi do Warszawy. Czy dacie wiarę, że w tą małą walizeczkę na 2 dniowe wyjazdy zawsze mieścimy się razem z mężem?


Pakujemy busik.


I siup stoisko rozstawione. 


A prawda jest taka, że targi wymagają bardzo dobrego przygotowania i logistyki przed oraz dużo sił fizycznych i zaangażowania w trakcie. Po takim weekendzie nadchodzi kolejny tydzień pracy i zmęczenie nie jest małe.

Ale ten zachód słońca w drodze powrotnej...bezcenny.


Wrzesień był też wypełniony po brzegi moimi wizytami u lekarzy i wszelakimi badaniami. Nic drastycznego się nie dzieje, ale mam kilka utrudniających codzienne funkcjonowanie dolegliwości i czułam wielką potrzebę ogólnego przeglądu mojego organizmu. Najważniejsze to wiedzieć co tak naprawdę dolega i małymi kroczkami to starać się wyleczyć. 

Było parę dni, gdy do południa byłam na czczo i z przyjemnością udawałam się na pyszną kawę i śniadanko do "Caffe przy ulicy".


A o takich przyjemnościach będzie trzeba na jakiś czas zapomnieć. ;)


Od paru dni Miłoszek prosił "susi" sushi, wiec miłą odmianą była taka rodzinna kolacja.


Z targów przywiozłam nowości do interaktywnego pióra Albik.


Chwilka dla mnie, którą sobie bardzo cenię.


Czas coś pomajsterkować.


A ja w tym czasie upiekę biszkopt ze śliwkami.


I przygotuje niecodzienny obiadek (wołowinę z kurkami, cebulką i rozmarynem z makaronem orzo), na który nabrałam ochotę, gdy trafiłam na przepis na Instagramie u @makecookeasier (tam go odnajdziecie).


Moja Mama wyjechała do swojej kuzynki do Francji na 10 długich dni. To niewątpliwie dla nas również wyzwanie, bo w domu został chory Tata, któremu trzeba pomagać w codzienności. Na szczęście nie jestem w tym sama, bo dzielnie pomaga mi w tym mój brat.

A tu moja piękna Mama w drodze na przyjęcie. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte więc bardzo już za nią tęsknie.


W ogrodzie nie ma śladu jesieni. Róże, hortensje, pelargonie kwitną jak szalone!


Kolejny weekend i szaleństwo kociołkowania. :)


Czas na rodzinny obiadek.


I domowe ciasto do popołudniowej tea time.


W tygodniu masa zajęć, dni wypełnione po brzegi. Dlatego w weekendy wyłamujemy się z pędu otaczającego nas świata i zwalniamy na łonie natury.


Przyjaciółki. :)


Czułam wielką potrzebę zmiany. A raczej wielkiego powrotu do "swojej" fryzury. No to ciach!


Na pokładzie pojawił się chorowitek, więc najlepiej sprawdzają się: domowy rosołek i dużo snu (z naturalnym termoforkiem).



I zabrzmi może to dziwnie, ale pomimo, że takie sytuacje wymuszają u mnie zmianę planów chociażby w pracy, to jednak cieszę się z takiego dnia razem, gdy możemy spędzić dzień w domu tylko we dwoje (już wspominałam nie raz, że dla nas równie ważny jest czas wartościowy spędzany wspólnie z całą rodziną, jak i z każdym dzieckiem osobno).
Odpukać w niemalowane, ale nasze dzieciaczki bardzo rzadko chorują, wiec jeden, dwa dni na jakiś czas też mają swoje plusy. :)


Jesienne klimaty - kasztany zebrane przez dzieci i bukiet hortensji z ogrodu.


Będąc na zakupach w lokalnym sklepiku natrafiłam na gazetkę z dzieciństwa i kupiłam ją Marysi. Naprawdę wartościowa pozycja dla takich starszaków.


Taka piękna pogoda, więc wybrałyśmy się z dziewczynkami do Dobronianki (podmiejskie mini zoo, gdzie można karmić wszystkie zwierzątka, a co roku na jesień są piękne dekoracje z dyni.




Chyba ta wyprawa zrobiła mi smaka, bo następnego dnia zrobiłam zupę krem z pieczonej dyni. :)


Bardzo lubię wczuwać się w nadchodzące pory roku sezonowymi smakami.


Dziękuje Wam kochani za kolejny miesiąc z nami! 

Jednak kolejne migawki nie pojawią się już w tym roku...

Migawki miesiąca to jeden z Waszych ulubionych wpisów, które chociaż nie wiem co by się działo, pojawiały się regularnie na blogu od lat. Migawki miesiąca traktuje jak zaproszenie Was do wnętrza Magicznego Domku, gdzie widać nie tylko pomieszczenia (jak we wpisach wnętrzarskich), ale cząstkę naszego życia, obyczajów oraz rodzinnych chwil zatrzymanych na zdjęciach. Jednak ostatnio pojawiło się wiele niezrozumiałych dla mnie komentarzy pod wpisami wraz z osobami, które dosłownie analizują ze szczegółami każde nasze zdjęcie. Nie byłoby nawet nic w tym złego, gdyby nie jawna chęć dostrzeżenia czegoś niedogodnego, ciągła interpretacja na naszą niekorzyść i przekonanie, że ktoś zna nas lepiej niż my sami i ma stały dostęp do naszych myśli. I nie zgodzę się z przekonaniem, że jeśli coś jest dostępne w Internecie, to można w komentarzach pisać co się chce, a autor bloga musi się na to godzić. Migawki, jak już wspominałam, są niczym zaproszenie na herbatkę do naszego świata i nie wyobrażam sobie w świecie realnym ktoś ugoszczony w miłej atmosferze, zaczął narzekać i krytykować każdy zakątek naszego domu, oceniał wygląd mieszkańców, czy też jeszcze gorzej zachowanie naszych dzieci. Tego w gościach po prostu się nie robi. I tu podkreślę dwa bardzo ważne aspekty - migawki, chociaż czasami zawierają około setki zdjęć (!), to są to jednak nadal uwiecznione raptem 100 sekund z naszego miesięcznego życia. Czym jest ta ilość jest wobec 2 592 000 sekund ukrytych w miesiącu? Nie pokazuję tu cięższych chwil z naszej codzienności (choć zdarzy mi się o nich wspomnieć) i nie zawieram tu również wszystkich szczęśliwości, które nas spotykają (wyznaję zasadę, że watro być skromnym i nie afiszować się zbytnio sukcesami). Abstrahując więc od decyzji co może się pojawić w migawkach a co nie, to ograniczona ilość zamieszczanych treści wynika również z prostej przyczyny - nie chodzę z telefonem cały czas w ręku i nie robię zdjęć w każdej sytuacji. Jest to po prostu fizycznie nie możliwe. Inną sprawą jest też to, że piękne chwile są po to by je w danym momencie przeżywać bez obecności telefonu czy aparatu. 

Chociaż to oczywiste, zdaje się, że jest nadal grono osób, które o tym zapomina. Migawki pokazują prawdę o naszej rodzinie, ale by nas poznać dogłębnie, trzeba byłoby...nas znać i spędzić z nami trochę czasu. Nawet w bliskich przyjaźniach na to potrzeba lat!

Wielu bardzo ważnych aspektów w naszej rodzinie tu na blogu nie widać. Nie pojawia się często mój Tata, chociaż widzę się z nim codziennie i jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Szanuje jego prywatność ze względu chociażby na chorobę. Mój Tata zawsze był eleganckim mężczyzną, a teraz w domowym zaciszu ważny jest jego komfort i mocno nieformalny strój. Dzieci jednak uwielbiają spędzać czas z dziadkiem w ogrodzie i ten widok jest po prostu uroczy. Z migawek nie dowiecie się również, że z moim starszym bratem widuje się przynajmniej dwa razy w tygodniu! Odwiedza nas bardzo często, widujemy się zarówno w tygodniu jak i weekendy. To bardzo ważny członek naszej rodziny, ale nie chce pokazywać się w sieci, wiec nie umieszczam go na zdjęciach. Albo inny fakt, że mocno ograniczamy jedzenie mięsa i w tygodniu praktycznie go nie przyrządzamy (dzieci jedzą w szkole i przedszkolu - ale w domu już nie), jednak w weekendy sięgamy po różne przepisy, również te mięsne i właśnie wtedy robię najwięcej zdjęć, które trafiają na bloga. Można by więc stwierdzić, że jesteśmy mocno mięsożerni, a to nie do końca jest prawda. I chociażby same te fakty czynią nasze migawki niepełne, a gruntowne analizy nie zdadzą się na nic, bo brakuje pełnej puli faktów.

Drugą sprawą jest już wspominane wcześniej miejsce bloga w sieci, które ma zupełnie odrębny, niezależny adres. By zajrzeć do Magicznego Domku należy wpisać w wyszukiwarce hasło lub od razu nazwę strony i dopiero moje treści stają się częścią Waszego świata. Nie jestem celebrytką, której można mieć już dosyć, bo gdy przegląda się wiadomości i tak bezwiednie wyskakują o niej treści. Nie wyskoczy Wam też nigdzie reklama mojego bloga lub profilu na Instagramie. To, że mojego bloga ktoś czyta, to osobisty wybór każdej osoby, która tu zagląda. Jest to dla mnie zrozumiałe, że nie każdy każdego musi lubić. Ja, chociaż jestem ogólnie pokojowo nastawiona do ludzi (a wręcz wraz z wiekiem mam jeszcze więcej wyrozumiałości i zrozumienia) to i mnie zdarza się za kimś zwyczajnie nie przepadać. W normalnym życiu, po prostu nie dążę do spotkań z takimi osobami i nie katuje się ich obecnością. Tym bardziej jest mi trudno zrozumieć chęć ciągłego zaglądania na bloga osób, których nasze poczynania i styl życia tak bardzo denerwują. Zabrzmi to może dość mocno, ale uważam więc, że takie osoby nie zasługują na to, by posiadać wiedzę na temat co u nas słychać (nawet jeśli jest to okrojona wersja).

Przyznam, że doszłam to takiego momentu, że pragnę trochę więcej prywatności. Chcę odpocząć od robienia zdjęć i rozkoszować się faktem, że przez jakiś czas nikt nie będzie absolutnie wiedział co robimy. Zaglądają na bloga również nasi dalsi, dalsi znajomi, tacy, którzy nie zadzwonią od czasu do czasu, by dowiedzieć się co u nas słychać. Zaglądają do migawek i mają mniej więcej rozeznanie i nie czują potrzeby dowiedzenia się czegoś więcej. Teraz to się zmieni, bo to co będziemy robić w następnych miesiącach będzie naszą słodką tajemnicą. :) Gdy podjęłam tą decyzję, w pewnym sensie poczułam ulgę i poczucie satysfakcji.

Oczywiście nie martwcie się! Będą nadal pojawiały się wpisy na blogu i może paradoksalnie uda się pisać do Was nawet częściej. Będą to posty bardziej tematyczne, ukierunkowane na konkretne zagadnienia, które naturalnie nadal będą zawierały kwintesencję Magicznego Domu. 

A jeśli tej codzienności będzie Wam brak, to będą pojawiały się kadry z naszej codzienności na naszym Instagramie, ale trochę w innej (nie tak rozbudowanej) formie. Kto jeszcze nas tam nie odnalazł, może uzupełnić lekturę bloga o umieszczone tam wpisy.

Mam nadzieję, że zrozumiecie moją decyzję. W tej chwili nie wiem czy jest chwilowa czy już na stałe. Może zatęsknię tą formą szybciej niż sama się tego spodziewam, a może nigdy nie powróci. 
Internet się zmienia. Pamiętajcie, że zakładając bloga 13 lat temu, były to zupełnie inne czasy. Inna kultura komentarzy, inne zasięgi, nie było tyle niebezpieczeństw z racji obecności w sieci. Blog jest niewątpliwie częścią mojego życia, jednak chcę pisać go w zgodzie ze sobą. Moje serce podpowiada, by pewne aspekty zachować już tylko dla siebie.

Nadal będzie tu bardzo osobiście I wciążbędziecie mile widziani w Magicznym Domku, gdzie poznacie wiele moich przemyśleń i zupełnie nowych, ciekawych wpisów. Dołożę wszelkich starań, by pisać do Was regularnie. Zobaczycie, będzie fajnie! :)

Wasza G.
SHARE:
© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig