Ostatnie dni postawiłam na regenerację. Czułam się tak zablokowana wewnętrznie, że potrzebowałam oczyszczenia swojej przestrzeni wokół, bym mogła wreszcie skupić się na kreatywnej pracy. Jesienią tworzę najwięcej ilustracji i prac graficznych, a tu mija połowa października, a ja wciąż nie mogłam przymusić się do pracy. Przymusić - to kiepskie słowo, bo ta część pracy jest dla mnie najprzyjemniejsza, jednak wymaga spokoju ducha i pełnego skupienia.
Trudno o takie warunki, gdy sterta prania czeka na prasowanie od tygodni, a w kotłowni ledwo można wejść do środka by wyregulować temperaturę powietrza w domu. Najgorsza myśl, która wtedy się pojawia jest taka, że są przecież sprawy znacznie ważniejsze do wykonania, a to może "spokojnie" poczekać. Tylko, że właśnie te błahostki blokują moją energię i kreatywność. Nie dałam się presji otaczającego świata i postanowiłam dokończyć te wszystkie większe i drobne sprawy, które z tyłu głowy były do zrobienia na mojej liście.
Odgruzowałam naszą kotłownię oraz pomieszczenia gospodarcze pozbywając się dosłownie 70% rzeczy, które były tam pochowane. Stare krzesła, sprzęt do robienia świecy (przeterminowane, bo przecież świece robiliśmy 13 lat temu!), ozdoby, stare zabawki oraz sprzęty sportowe. Przejrzałam i zredukowałam ozdoby świąteczne (Boże Narodzenie i Wielkanoc), do pojemników włożyłam akcesoria urodzinowe czy wszystkie materiały do pakowania prezentów. W kolejnych dział hobby - maszynę z materiałami i z akcesoriami do szycia oraz w kolejnych sprzęt i włóczki do do filcowania. Na kolejnej półce zrobiłam strefę ogrodową z poduszkami oraz z dodatkami do przyczepy kempingowej. Poukładałam skrzynie ze sprzętem do majsterkowania. Zrobiła się przestrzeń na swobodne rozstawienie 2 suszarek do prania i już nie będę musiała oglądać suszarki w przedpokoju (czego po prostu nie znoszę!). Wcześniej takie porządki zrobiłam również w garderobie z kurtkami i butami. Poczułam dosłownie ulgę.
Następne przeszłam do tych wszystkich błahostek "na później". Powyrzucałam stare paragony, zszyłam popruty kocyk Miłoszka w żyrafy, zrobiłam porządek w herbatach i kubkach, kolejny razu ułożyłam wszystko w szafie, przejrzałam ubrania dzieci redukujące te, z których wyrosły, uporządkowałam szafkę ze świecami, czy też w łazience z kosmetykami. Dokręciłam urwaną gałkę w komodzie dziewczynek, ułożyłam tematycznie zabawki w pokoju Miłoszka.
Robiłam to etapami, bez pośpiechu czy też konkretnego terminu końca oczyszczania przestrzeni. Nadal zostało mi kilka zakamarków, ale sukcesywne ogarnianie domu daje mi niezwykłe poczucie wewnętrznego oddechu i powrotu sił witalnych.
Robiąc sukcesywne porządki doszłam do wniosku, że osiągniecie tego stanu jest możliwe tylko za sprawą naszych rąk. To my musimy przejść ten proces oczyszczania, podejmowania decyzji co nam służy a co nie. Z pewnością łatwiej byłoby mi mieć Panią do prasowania i nie miałabym wtedy takich zaległości, ale jednocześnie nie byłabym aż tak świadoma swojej szafy. Teraz mocno pilnuje się, by jej nie przeciążać, by nie mieć żadnych rzeczy, których nie noszę lub mi nie pasują, ale jednocześnie pozwala mi to na kontrolowanie ewentualnych zakupów. To samo dotyczy rzeczy i sprzętów w domu. Świadomie nie chce otaczać się nadmiarem i lubię ten stan, gdy wszystko ma swoje miejsce. O wiele łatwiej utrzymać takie miejsca w czystości.
Są też takie zakamarki Magicznego Domku, które tworzą pewną kompozycję nadającą wnętrzu klimatu, a niekoniecznie pełnią jakąś konkretną funkcję. Wówczas skupiam się na tym, czy te przedmioty (lub ich zbiór) mnie zachwyca, daje mi satysfakcję w sferze estetycznej.
Ostatnio przechadzając się po domu zatrzymałam się przy kilku z nich.
To miks przedmiotów, które coś dla mnie znaczą i mają swoją historię. To martwa natura połączona z życiem roślin.
Dbałość o porządek na zewnątrz musi iść w parze z tym co pochowane. Tak jak dbanie o wygląd zewnętrzny nie powinno nam przysłonić naszego zachowania i rozwoju wewnętrznego.
P.S Nie tylko oczyszczanie przestrzeni pozwala na odblokowanie wewnętrznej energii. Mocno polecam również regularny kontakt z naturą. My za sprawą Vincenta spędzamy ostatnio dużo czasu na dworze niezależnie od pogody. Codziennie zabieramy dzieciaki ze szkoły i przedszkola i calutką rodziną idziemy na ponad godzinny spacer nad stawami. A w weekendy ruszamy do lasu!
Dzięki temu mam wrażenie, że balans miedzy aktywnością w domu i poza nim jest zdrowo zachowany.
Życzę Wam cudownego weekendu!