26 lipca 2024

Inspiracje Lipca

Dzień dobry kochani! :)

Kiedyś na blogu pojawiały się tego typu wpisy pod nazwą "Wszystko co lubię" oraz seria "Ładne i dobre" i teraz chciałabym powrócić z podobną koncepcją z moimi inspiracjami. Taki wpis może pomóc Wam w odnalezieniu jakiegoś punktu odniesienia, może inspiracji do prezentu dla bliskiej osoby lub samej siebie, ale ja chcę bardziej skupić się na tym, że przedstawionych przedmiotach kryje się jakieś głębsze dno, które dla mnie jest zapowiedzią czegoś większego. Moich postanowień, chęci rozwoju, jak również potrzebą otaczania się przedmiotami, które czuje, że mają na mnie dobroczynny wpływ i w jakimś stopniu kreują mój świat.

Lubię przedmioty dnia codziennego. I chociaż jestem zagorzałą antymaterialistką i nie lubię, gdy czyjeś życie ocenia się przez pryzmat rzeczy, które go otaczają (bardzo często są to pozory) to z drugiej strony naprawdę doceniam ich piękno. Podziwiam rękodzieło, design czy piękne wydane książki, bo czuć w nich artyzm i ogrom pracy, która za tym przedmiotami stoi. 

Zdecydowanie mniej przywiązuje się do produktów masowej produkcji, chociaż oczywiście i tu mogą znaleźć się perełki o ile przedmioty pomagają nam w naszej codzienności. Ta pomoc może być wszelaka, począwszy od typowej funkcjonalności  kończąc na tym, że dany przedmiot w niewytłumaczalny sposób poprawia nam nastrój lub przyczynia się do naszego rozwoju. 

Lato w pełni, za nami piękne chwile, ale nie ukrywam, że ostatnie tygodnie nie były łatwe. Jestem osobą, która w zgiełku świata, zawirowań życiowych potrafi cieszyć się z małych rzeczy, więc mam nadzieję, że dzisiejszy, luźniejszy wpis pozwoli Wam trochę się zrelaksować. 

Zapraszam Was na Inspiracje Lipca.



To jak bardzo podoba mi się urodzinowy gramofon przechodzi ludzkie pojęcie. :) Jestem cała poekscytowana tym, co jeszcze dzięki niemu odkryję, ponieważ przygodę zaczęłam od zaledwie kilkunastu płyt, które są moją bazą. Mam kilka płyt po rodzicach (byłoby więcej, ale moja Mama kiedyś pożyczyła pokaźną kolekcje koledze i niestety przepadła w bezdennej czeluści) oraz kilka klasyków (zwłaszcza muzykę klasyczną) po mojej Babi. Są tam prawdziwe perełki. Oprócz nowej płyty z soundtrack'iem z Bridgertonów nie dorobiłam się póki co niczego nowego (teraz już wiadomo co jest moim pewniakiem prezentowym, jeśli ktoś będzie miał ochotę) ;). 

Mam oczywiście na liście kilka obowiązkowych płyt, które z racji, że uwielbiam w całości (a nie jakąś jedną piosenkę) będę sobie sukcesywnie kompletować. Jestem też umówiona z moim wujkiem, który wspaniałomyślnie zaprosił mnie do siebie, bym sobie wybrała kilka płyt, bo ma ich pokaźną kolekcję, a nie słucha od lat. Póki co delektuję się tym co mam i  staram się nie być zachłanna w różnych dziedzinach swojego życia. 

Gramofon jest jedną z tych rzeczy, która powoduje, że zwalniam, a płyty konsumuje z majestatycznym spowolnieniem.

Wiem, że świat idzie co przodu. Technologie rozwijają się w szalonym tempie. Sama jestem zafascynowana (i lekko przerażona) możliwościami AI, śledzę technologiczne nowinki i ku Waszemu zaskoczeniu wyznam że, ogromnie interesuje się podbojem kosmosu, astronomią, nowinkami z zakresu ostatnich odkryć i zdjęć wykonanych przed teleskopy kosmiczne. Mam tak skonfigurowane wiadomości w googlach, że prędzej dowiem się o odkryciu nowej planety czy też jakie postępy uczyniła sztuczna inteligencja, niekoniecznie będąc na bieżąco z każdą polityczną potyczką. 

Lecz pomimo tych fascynacji, nie potrzebuje otaczać się technologią w codziennym życiu, powiedziałbym nawet, że lekko uciekam od wszelakich ułatwień. Oczywiście nie wyobrażam sobie życia bez pralki i zmywarki (czasami myślę sobie co by było gdybym miała iść nad rzekę prać na tarze ubrania pięcioosobowej rodzinie ;) ) i mamy oczywiście "podstawowe" sprzęty AGD, które stały się normalnością w dzisiejszych czasach, ale nadal uważam, że zaparzanie kawy w kawiarce daje chwilę ukojenia, a kawa smakuje lepiej pomimo, iż trzeba na nią chwile poczekać. Nadal do paproszka na podłodze nie wyjmuję sławionego Dyson'a, nie mamy też jeżdżących odkurzaczy, tylko sięgam po normalną miotełkę i jednym ruchem mam problem z głowy. I chociaż mam telefon, super słuchawki oraz Spotify i delektuję się w ten "nowoczesny" sposób muzyką zwłaszcza w trakcie pracy, to jednak cała ceremonia przerzucania płyt, odkrywania starych perełek ma w sobie tyle uroku i tajemniczości, że nie mam potrzeby upraszczać pewnych czynności na siłę. To, że poświęcam czas na zaparzenie kawy, a nie wciskam jeden przycisk by biec w pędzie życia dalej, daje mi pewnego rodzaju ukojenie i poczucie, że jestem tu i teraz. 

I żeby była jasność, nie neguję absolutnie technologicznych nowinek czy idei inteligentnego domu. Mam w swoim otoczeniu wiele kobiet, które mają rozsuwane na pilota zasłony, najnowsze modele wielu przydatnych gadżetów i rozmawiamy na te tematy wielokrotnie a ja podziwiam ich otoczenie z wielkim WOW. Jednak wracając do domu lubię ten swój analogowy świat. Lubię zatrzymać się chwilę, zrobić coś ręcznie, namacalnie. Podlać kwiaty z emaliowanej karafki (nie korzystając z inteligentnych donic), posłuchać bulgotania kawy w kawiarce, ugniatać ręcznie ciasto, delektować się zapachem prania wysuszonym na wietrze, malować ręcznie akwarelami, chociaż łatwiej i szybciej byłoby robić to na tablecie. W dzisiejszych czasach zyskane minuty przez szybsze wykonywanie codziennych sprawunków paradoksalnie nie dają nam więcej czasu dla siebie i nie czynią nas szczęśliwszych.

Wracając do perełki miesiąca to płytą, którą słucham dosłownie do zdarcia jest Peter Green i polska edycja albumu ze składanką piosenek z pierwszych jego płyt począwszy od 1979 roku z cudownym gitarowym brzmieniem. Płyta płynie jak masełko, przenosząc mnie w wyobraźni do samochodu, który przemierza Amerykę - jest to rodzaj płyty do słuchania w trakcie drugich czynności, ale ze specyficznym vibe, który nakazuje naszemu ciału poruszać się w takt muzyki. Mogę jej słuchać cały czas.

A jeśli mamy jeszcze pozostać w sferze analogowych rozwiązań, to pomimo, iż właśnie piszę do Was ten wpis na komputerze, to jestem zdania, że nie warto zapominać jak wygląda nasz charakter pisma i nadal kultywuje ręczne pisanie we wszelakich notesach, kalendarzach i zeszytach. Ostatnio zakupiłam ten uroczy planner, w którym nie tylko spisuję swoją codzienność, ale również zadaje sobie pytania i daje przestrzeń na refleksję. 


Może nie potrafię wyszukiwać fajnych ubrań w second handach (nie jest to moja bajka i raczej tam nie zaglądam) to zdecydowanie przyciągam perełki w pchlich targów lub vitntage sklepów chociażby na profilach na Instagramie. To moja ukochana filiżanka do kawy (mam takie dwie).
                                                          

Już od dawna miałam zamiar napisać na blogu na temat mojej aktualnej pielęgnacji cery. Robiłam nawet piękne zdjęcia danych zestawów (bo od ostatniego wpisu stosowałam najróżniejsze specyfiki) ale nigdy nie znalazłam czasu na ich opisanie. No właśnie.. tych specyfików w pewnym momencie zrobiło się tak dużo, że aż trudno byłoby je opisać. Krem na dzień, na noc, sera, krem pod oczy, toniki, hydrolaty. Wszystkie kosmetyki oczywiście z naciskiem na dobre składy, często w 100% naturalne. Jednak w pewnym momencie poczułam potrzebę mocnego uproszczenia swojej pielęgnacji wręcz do minimum i od kilku tygodni używam właściwie tylko tych kosmetyków.

Woda termalna, której używam rano/wieczorem zamiast toniku i w ciągu dnia jako odświeżającą mgiełkę na lato.

Krem nawilżający do twarzy w żelowej konsystencji to moje odkrycie. Potrzebowałam czegoś lekkiego, ale mocno nawilżającego i kojącego. Zawsze lubiłam żelowe konsystencję i na lato postanowiłam do nich powrócić. Żel stosuję zarówno na dzień i na noc i nie mam potrzeby używania osobno kremu pod oczy. 3 w 1. :)

Krem z filtrem SPF 50 to moja podstawa i naprawdę mocno wierzę, że stosowanie go od lat codziennie pozwoliło mi zachować cerę w dobrej formie. Ten okazał się fantastyczny ponieważ jest niesamowicie kojący i odżywczy. Nie wiem jak sprawdziłby się przy cerach tłustych, ale dla mojej spragnionej nawilżenia cery daje niesamowity efekt. Jestem pewna, że świetnie sprawdzi się również w innych porach roku.

To w tej chwili praktycznie wszystkie moje kosmetyki do twarzy nie licząc oczywiście etapu oczyszczania czyli mam płyn micelarny (który używam, gdy nie kąpie się wieczorem a w ciągu dnia nosiłam makijaż) oraz masełko do demakijażu i piankę do mycia twarzy (i to 2 etapowe oczyszczanie stosuję najczęściej). Jedyną dodatkową pielęgnacją są wszelakie maseczki, które stosuję regularnie w domu.

Z tym uproszczeniem pielęgnacji czuję się fantastycznie, moja cera dosłownie odpoczywa od kuracji z witaminą C, mocniejszymi składnikami, które czasami potrafią ją przytłoczyć. Po kilku tygodniach stosowania tego prostego zestawu mam odbudowaną barierę hydrolipidową a moja skóra nie jest już podrażniona i wysuszona. I chociaż nie wiem co by się działo dbam o skórę regularnie, nie omijając pielęgnacji i ochrony rano i wieczorem. Systematyczność daje największe efekty.

Pozostając w sferze beauty :) - ostatnio zajrzałam do poczciwego Ives Roche i nie wiem jak pokolenie Z, ale ja mam do tego sklepu sentyment. Szukałam zapachowego balsamu do ciała, by latem nie obciążać się dodatkowo perfumami, ale nie chciałam niczego sztucznego. Najpierw myślałam o Organique ale przypomniałam sobie właśnie o balsamach z IR. Pamiętam lato w 1996 roku (tak to ten czas, gdy pokolenie Z dopiero zaczęło się rodzić :P ), gdy na obozie nowo poznana koleżanka miała kulkowy balsam o zapachu wanilii. Te balsamy są do dziś! I chociaż era słodkich zapachów (uwielbiam kiedyś właśnie wanilię i kokos) już za mną, to zdecydowałam się na zapach mango i jestem zachwycona (aromaterapią ale również tym jak wygląda skóra po użyciu). 

Na stoliku nocnym lubię mieć do stóp i rąk coś mocniejszego w formie gęstego balsamu lub masełka, więc tym razem wybrałam z Ives Roche poniższy produkt, który idealnie działa na ekstremalnie suchą skórę. Wiem, że tradycyjne kremy do rąk są tak skonstruowane, by można je użyć i dalej działać, jednak ja potrzebuję głębszego nawilżenia i takie są dla mnie zbyt delikatne (nie różnią się niczym od balsamu do ciała). Dlatego lubię mocne natłuszczenie i stosuje je w łóżku, gdy już nie mam zamiaru się stamtąd ruszać i produkt może spokojnie wchłaniać się przez całą noc. :)

Odkąd zostałam Mamą jestem bardzo wrażliwa na perfumy. Nie przepadam za bardzo intensywnymi, ciężkimi zapachami. Perfumy muszą być świeże, z cytrusową nutą, delikatne ale trwałe (długo utrzymujące się na skórze). Moim ogromnych uproszczeniem życiowym było odnalezienie swoich ukochanych perfum, które używam od lat niezależnie czy jest lato czy zima, na wieczór czy na dzień. Niezmiernie cieszę się, że powiedzieliśmy sobie TAK na całe życie. Nic innego mnie nie korci i ta sferę życia mam załatwioną. :) A używam tych perfum od lat.

Możecie się śmiać i drwić z mojej ostatniej obsesji, ale tego lata dosłownie rozkochałam się w koszulach nocnych rodem dawnych czasów. Zwiewne, romantyczne, sielskie wręcz...babcine! :) Tak, zdałam sobie sprawę, że od zawsze uwielbiałam takie klimaty. Stare meble, porcelana, przycinanie roślin w ogrodzie, pieczenie ciast i zapach prawdziwych książek. Mam starą duszę i cóż poradzić, że w takich klimatach czuję się jak ryba w wodzie. 

Ale czy wiecie, że hasztag #grandmacore robi teraz ogromną furorę? Okazuje się, że styl we wnętrzach, który nostalgicznie przenosi nas do przytulnych, ciepłych domów, które kojarzą się z bezpieczeństwem w ramionach babci są odpowiedzią na spore już znużenie minimalizmem i nowoczesnymi wnętrzami. 

W dzisiejszych czasach często odczuwamy potrzebę ucieczki od zgiełku i chaosu, które niesie za sobą współczesne życie i tęsknimy za harmonią, przytulnością oraz poczuciem bezpieczeństwa. 

I w tym wszystkim mam taką małą refleksję: rób swoje a przyjdzie czas, że to co robisz wpisze się w końcu w kanon tego co jest mocno na czasie. ;)

Mam 4 koszule nocne tego typu, które nosze naprzemiennie. Szałwiową z kremową koronką, w niebieskie kwiatuszki, białą na ramiączkach (prezent na urodziny) i z kwiecistą łączką. I chociaż typowo wpisują się w klimat "grandma" czuję się w nich mega zmysłowo, kobieco i po prostu uwielbiam ten vintage vibe. 

Zainspirowana prezentami urodzinowymi, gdzie w dużej mierze była to biżuteria, uczę się ją nosić na co dzień a nie tylko na wielkie okazję. Codziennie noszę kolczyki, ale jeśli chodzi o naszyjniki i pierścionki to dopiero teraz zaczynam doceniać ich użyteczność również w codzienności. Otwierane cudeńko z Animalkindom świetnie pasuje zarówno do zwiewnej sukienki jak i do T-shirta latem. 

(Moja kochana Babi naszyjniki i korale nosiła również po domu. Ostatnio zredukowałam domowe ubrania i od jakiego czasu staram się ubierać schludniej również w domu. Zauważyłam, że po prostu lepiej się ze sobą czuję.)


A na koniec trochę wirtualnych inspiracji, które czasami będą się tu pojawiać. Piękne, wartościowe profile na Instagramie to moje małe poszukiwania. Często robię porządki w obserwowanych i chociaż trochę staram się mieć wpływ na algorytm, który króluje na moim koncie (na ile to jest w ogóle możliwe) bo wiem, że to co czytamy, oglądamy, jakie filmy wybieramy, jakie wiadomości do siebie dopuszczamy, ma ogromny wpływ na nasze samopoczucie. 

Pierwszym zagranicznym kontem, które chcę polecić, gdzie styl grandmacore jest ultra seksowny a cały świat, który tam widzimy z rodem najpiękniejszej francuskiej bajki to profil Chloé Crane-Leroux. Jest przepyszna!

Z rodzimego Instagrama ostatnio jestem zachwycona Natalią Klimas-Bober. Jej cudny mazurski dom, świetny styl ubierania, dystans do siebie - nawet nie umiem tego wytłumaczyć, bo jak na nią patrzę to po prostu się uśmiecham. Zupełnie nie obchodzi mnie czy jest aktorką, czy też niektóre posty są sponsorowane, ja po prostu czuję, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. :)

Kobiecość to chyba mocna domena moich polecajek. :)

Mam nadzieję, że wpis jest dla Was miłą niespodzianką, a już niebawem widzimy się w migawkach lipca. Ściskam Was mocno!

SHARE:

04 lipca 2024

Migawki Czerwca '24

Zasiadam do migawek z pulsującymi nogami, bo zrobiłam dziś (i w całym minionym miesiącu!) masę kilometrów załatwiając wszelakie życiowe sprawy. Cenię sobie spokojne życie bez pośpiechu, a jednak nie zawsze udaje mi się zbuntować przeciwko pędzącemu światu. Oczekiwań, które stawiają nam najbliżsi i pilnych przedsięwzięć jest tak wiele, że w tej ilości spraw można łatwo zatracić siebie.

Mocno wierzę, że wakacje w domu dadzą nam trochę wytchnienia. Wrócę do prostych czynności, nie będę czuła presji czasu i nacieszę się w pełni latem. Dziś wracam myślami do czerwca, z którego wycisnęliśmy maksymalnie ile się dało. Czas odpocząć. :) Ale póki co zapraszam Was do migawek z minionego miesiąca.

Dzień Dziecka - to w naszej rodzinie nie prezenty, a czas wartościowy. Było słodkie śniadanie na tarasie i rodzinna wycieczka rowerowa.

Będzie rosołek, który jest dobry na wszystko. Instynktownie sięgam po niego, gdy czuje, że szwankuje nam zdrowie lub gdy trzeba trochę pokrzepić umysł.


Piękna róża z naszego ogrodu.

Niekończące się prace plastyczne Marysi.

Nasz kłębuszek.

W tym miesiącu czułam ogromną potrzebę odgracenia naszej życiowej przestrzeni i robiłam bardzo dużo domowych porządków. W szafkach i szufladach w kuchni, w kosmetykach kolorowych i do pielęgnacji, w garderobie z butami i płaszczami, w szafie, w obrusach, w pościelach. A w każdym z tych miejsc pozbyłam się połowy rzeczy i nawet nie wiecie jaką ulgę poczułam.

Wypucowaliśmy po zimie również przyczepę kempingową.

Byłam jednak bardzo z siebie dumna, że tak dokładnie sprzątnęłam przyczepę i poukładałam rzeczy po zeszłym sezonie. Było o wiele mniej pracy. :)


Czerwiec ma smak truskawek.


Wykorzystaliśmy weekend, gdy dzieci były u Babci na porządki ale też romantyczną kolację na tarasie. 


Ostatni miesiąc szkoły. Lubiłam te dni, gdy Marysia szła później do szkoły, miałyśmy wtedy poranki tylko dla siebie.


A tu ktoś przyszedł na poranne pieszczoszki. 


Gabrysia, chociaż do przedszkola chodziła do końca czerwca, miała uroczyste zakończenie 7 latków trochę wcześniej. Z łezką w oku kończymy pewien etap i trzeba było to osłodzić wyprawą na lody.


A potem uciekliśmy na weekend na camping.


I praktycznie cały czas jeździliśmy na rowerach.


Ciechocinek. Naprawdę lubię to miejsce, bo czas płynie tu zupełnie inaczej. Nikt się nie śpieszy, nikt nie jeździ samochodem, pełno starszych uśmiechniętych ludzi i cudowne powietrze, nie tylko przez słynne tężnie, ale przez piękne wiejskie otoczenie poza granicami miasteczka. 


Mali turyści. :)


Mieliśmy kino na kanapie w przyczepie w deszczowe popołudnie.


Mnie udało się przeczytać całą książkę, która wzbudziła we mnie tęsknotę za czasami, których nie mam prawa pamiętać.


Graliśmy w gry planszowe.


Wieczorami, gdy dzieciaki już spały mieliśmy wreszcie czas spokojnie porozmawiać o czymś więcej niż o bieżących sprawach. :)


 Rozkoszowaliśmy się smakami dzieciństwa.


Takiego wyjazdu było nam potrzeba. Razem, blisko natury, bez pośpiechu i narzuconego planu.



Czy to letnie przesilenie? Był czas kiedy trudno było nam wstać z łóżek.



W Layette spokojnie realizujemy wszystkie zamówienia indywidualne i do sklepów partnerskich. Na miejscu mam niezawodną  Andżelikę - moją prawą rękę, przez co mój czas pracy nie ma sztywnych ram i łatwiej jest mi ją łączyć z życiem rodzinnym. Chociaż wiadomo, że w głowa cały czas pracuje co tu by jeszcze stworzyć, wykreować i jak to wszystko ze sobą pogodzić. ;)


Nazbierało się trochę trosk i miałam tego dnia okropny nastrój. Gdy przez godzinę rozmawiałam z Anią przez telefon żaląc się na to czy owo, ona nagle z tym telefonem i z makaronikami w ręku stanęła w moich drzwiach. Bardzo tego potrzebowałam. Dziękuję :*


A po nocy przychodzi dzień, a po burzy słońce.


Bukiecik od męża.


Niełatwe pożegnania w domu. Marysia tuż po zakończeniu roku szkolnego pojechała na swój pierwszy samodzielny wyjazd na obóz jeździecki.


A mali majsterkowicze zostali. ;)


Biznesowe spotkania mogą być bardzo przyjemne, a jakie inspirujące! 


Zbliżają się moje urodziny i parę dni wcześniej dostałam w prezencie od Pana Poślubionego gramofon. Jak dobrze, że moja mama zostawiła tyle pięknych płyt po sobie i po Babi, a nawet znalazły się moje słuchowiska z dzieciństwa!



Pewnego dnia, zupełnie w środku tygodnia uciekłam do pałacu, w którym na kilka dni zamieszkała moja przyjaciółka Ania. To był tak uroczy dzień, że obiecałam sobie częściej odrywać się od rzeczywistości różnymi przyjemnościami i małymi wycieczkami.




Takie urocze miejsce zaledwie 40 min od Magicznego Domku.




Czas wracać, bo czeka mnie jeszcze trochę przygotowań do mojego urodzinowego przyjęcia. :)


Więcej o moim urodzinowym Tea Time w ogrodzie przeczytacie w poprzednim poście: tu.



Zdecydowanie lubię romantyzować rzeczywistość. :)


Urocza poduszka.


Mamo rozłóż koc, będę się opalać. :)


Ten kącik daje mi ukojenie. Odkładam cały świat na bok i czytam książki w letnich koszulach nocnych w uroczej pościeli, ciesząc się z świeżego powietrza za oknem.


Gdy już wybiorę wszystkie zdjęcia, które chcę zamieścić w migawkach i zaglądam do ułożonej kompozycji i napisanego tekstu, nasuwa mi się myśl, która zaprzątała mi głowę jeszcze na studiach.

Tworzyć chwile czy je uchwycać?

Po tych cudownych, niekiedy trudnych, słodkich i gorzkich chwilach, które pojawiają się w życiu człowieka myślę, że prawidłowa odpowiedź brzmi: i jedno i drugie. 

Warto chwytać i być uważnym na otaczające nas dobro i piękno, lecz nie czekać aż do nas samo przyjdzie. Warto mieć odwagę, by wyzwolić się z czegoś co nam nie odpowiada i tworzyć niezapomniane chwile, które czynią nasze życie szczęśliwszym. 
Chociaż w tym miesiącu pojawiło się trochę przeciwności losu, jestem z siebie niezmiernie dumna, że szukałam pretekstu do przeżywania chwil, do których w tej chwili uśmiecham się czuło, które pomogły mi przetrwać wewnętrzne zawirowania. Zbiór tych chwil, to właśnie migawki każdego miesiąca, które z sumiennością umieszczam na stronach mojego blogowego pamiętnika.

Dziękuje Wam niezmiernie za poświęcony czas i zapraszam niebawem do kolejnych wpisów.
SHARE:
© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig