31 stycznia 2021

Pierwsze Urodziny Miłoszka i Urodzinowa Chwalipięta

Jest tyle prawd na świecie, o których słyszymy niemalże od urodzenia aż do znudzenia. A potem zaczynają nas dotyczyć i okazuje się, że w nich kryje się ta cała mądrość. Dzieci rosną w oka mgnieniu. Sama jestem w mocnym  szoku, że właśnie świętowaliśmy pierwszy roczek Miłoszka! Z jednej strony tak wiele się działo, ale z drugiej strony, może też przez ten czas pandemii zeszły rok przepadł gdzieś w czasoprzestrzeni. Miłoszek to już nie niemowlaczek, ale roczny chłopiec - chociaż dla mnie wciąż jeszcze taki malutki. W tym roku tak bardzo urosła też Marysia i chociaż aż w sercu mnie ściska, że te dni już nie wrócą, to z drugiej strony jestem ogromnie ciekawa co czeka nas dalej. Choć jestem mamą od ponad 6 lat trójki dzieci, to zawsze mnie coś zaskakuje i miło doświadczać wciąż nowego. 

Miłoszek nadał nową jakość naszej rodzinie, dopełnił ją i wniósł tak wiele radości. To bardzo towarzyszki, uśmiechnięty chłopczyk, który rozśmiesza całe towarzystwo. To również osóbka, która potrafi pokazać czego chce i czego mu brakuje - co wyraża swoim niezadowoleniem i grymaszeniem. Lubi przytulaski i spanie z rodzicami. Uwielbia zupy i coś co chrupie w 7 ząbkach. Tańczy nawet w rytm blendera. :) Ulubiona piosenka to Mango Pomelody. Błyskawicznie się rozwija i w mig łapie nowe umiejętności. Relacja z siostrami to istne szaleństwo! Są dla niego wzorem, a on dla sióstr jest spełnieniem marzeń. Kochamy Cię Miłoszku z całych sił!

W mieniony czwartek (w dniu prawdziwych urodzin) świętowaliśmy roczek Miłoszka w rodzinnym gronie. Gwar, śmiech i cały przekrój wielopokoleniowy (od 1-96 lat!). Tym razem postawiliśmy na włoskie danie jednogarnkowe, czyli ogromna ilość sosu pomidorowego z 4 rodzajami mięs z makaronem (świetny przepis z książki kucharskiej Rodziny Soprano). A na deser dwa torty (a właściwie marchewkowy torcik i biszkopt z gruszkami i jabłkami). Prosto i smacznie - tak by najadły się wszystkie brzuchy (13 osób dorosłych i 7 dzieci) i tak by udało się przygotować wszystko sprawnie w środku tygodnia.

Zobaczcie relację z przygotowań i przyjęcia.




Cudownie mieć tak dużą rodzinę i wspólnie świętować najważniejsze chwile.





Poprzedniego dnia nasza Zuzia też miała urodzinki, więc świętowanie było podwójne.


Prezenty cudowne, od razu zaciekawiły jubilata.


I najpiękniejsze zdjęcie z Babi!

W sobotę mieliśmy kameralne spotkanie ze znajomymi, gdzie siła dorosłych już była na straconej pozycji (6 dorosłych, 7 dzieci). ;) Cudowne spotkanie, pełne takiego zamieszania, że z pewnością na stare lata jeszcze za nim zatęsknimy. 

Na stole pojawiła się zupa porowo serowa z grzankami oraz domowe burgery z szarpanej wołowiny, z własnymi sosami i sałatką colesław. A na deser krem z mascarpone z owocami i kruszonymi ciastkami. 





Panny Zorro. :)


Przyjęcie!




Takie dziewczyny!



Jak się okazuje nie robiłam wiele zdjęć, jak również...niektóre muszą zostać w archiwum rodzinnym. ;)
Działo się!

Miłoszek dostał przecudowne prezenty. Przyznam się Wam w tajemnicy, że ja też cieszę się na te chłopięce zabawki. W dzieciństwie zdecydowanie wolałam bawić się samochodami ze starszym bratem, a na dziewczęce zabawki dopiero nabrałam ochoty w podstawówce. Chociaż moje dziewczyny nie są stereotypowe, bo miewały różne zabawki, to jednak Miłoszek wprowadził trochę urozmaicenia. Bardzo lubicie chwalipiętę, bo jest to fajną inspiracją prezentową na przyszłość (urodziny, dzień dziecka, gwiazdkę itp).

PREZENTY MIŁOSZKA

Cudowny drewniany samolot. A w tle drewniana kartka urodzinowa na pamiątkę.


Przesłodka gąska do przytulania (Miłoszek ją bardzo polubił!) Little Duch.


Bardzo fajna, hipnotyzująca zabawka! Po naciśnięciu główki, przez jakiś czas kuleczki skaczą, aż wrócą na swoje miejsce. (B.Toys)


Prosty, drewniany sorter kształtów (Little Duch).


Autko z ludzikiem i drogowskazami (Hape).


Uroczy pluszowy lisek.


Wieszaczek w zwierzątka.


Piękna drewniana policyjna baza z helikopterem.


Książeczki! Do naszego zbioru trafiają fajne chłopięce (i nie tylko) pozycje!


Przebijanka z bioplastiku. (Dantoy)


Oraz autko sorter z bioplaskiku - bardzo pięknie wykonane. (Wonder Wheels)


A na koniec bukiet dla gospodyni który dostałam od gości - sprawił mi niezmiernie dużo radości - przepiękny! :)



Powiem Wam, że czuję taki wewnętrzny spokój po urodzinach Miłoszka. Pierwszy rok rozwoju jest niezwykle dynamiczny, a maluszek jest w 100% zależny od nas. Bardzo lubię ten okres od 1 do 3 roku życia, gdy dziecko jeszcze jest takie malutkie, ale już komunikatywne i otwarte na świat. 

Samych cudowności Miłoszku, a Wam mam nadzieję, że nasza mała retrospekcja przypadła do gustu.

Do napisania niebawem!

SHARE:

23 stycznia 2021

Ładne i Dobre: Dusza i Ciało

Dziękuję Wam, że tak ciepło odebraliście nowy cykl wpisów. Przyznam, że miałam trochę wątpliwości, ponieważ tak trudno pisać we współczesnym świecie o pięknych rzeczach bez sprowadzania ich tylko do roli przedmiotów. Otacza nas tyle reklam, że już sami nie wiemy czy kupujemy coś co jest nam potrzebne, czy dlatego, że inni to mają lub tak mocno zadziałała na nas reklama. Zeszły rok był bardzo ubogi towarzysko, wiec rozmowy o przedmiotach codziennego użytku oraz polecenia bliskich nam osób były znikome, a przecież wiadomo, że najlepsza jest reklama szeptana, gdy polecenia są wplątane w opowieści o naszej codzienności, podczas rozmowy. Taki mam stosunek do rzeczy. Dla mnie są ułatwieniem, strefą komfortu, pretekstem, by zanurzyć się w dany temat głębiej. Dziś w "Ładnych i Dobrych" pojawią się przedmioty, które pozwalają mi zatroszczyć się o samą siebie. Wspominałam Wam już, że dla nas zeszły rok, chociaż teoretycznie zwolnił, był przepełniony chaosem, pośpiechem i tak naprawdę musieliśmy powalczyć o te chwile zwolnienia. Chociaż świat się zatrzymał, lockdown spowolnił wiele sfer naszego życia, to człowiek ma niestety taka naturę, że chce to wszystko potem nadgonić. I nas to nie ominęło, a na dodatek końcówka roku i jego podsumowanie mocno nas zasmuciły. To co się dzieje na świecie, w kraju, z naszą planetą, nie idzie w dobrą stronę. Mam takie wewnętrzne poczucie i intuicję, że wszystkim nam potrzeba po prostu więcej spokoju. Ten spokój wewnętrzny przełożyłby się na świat zewnętrzny. Zaczęłam dostrzegać moc harmonii między działaniem, a spokojem i odpoczynkiem. Zrozumiałam, że mamy w sobie jakieś odnawialne pokłady energii, które musimy dobrze ulokować i tak zagospodarować, by się wewnętrznie nie wypalić. Uwielbiam działać, tworzyć, być kreatywna i sprawnie posuwać kolejne zadania do przodu, jednak zawsze musi być ten moment doładowania. Wcześniej doładowaniem był dla mnie sen, którego umówmy się jako mama nie mam zbyt wiele (chociaż nie mogę narzekać, bo nie jest już tak źle), jednak i to przestawało wystarczać. Poczułam, że w tych chwilach zwolnienia, muszę zająć się sobą. Swoim ciałem, swoimi myślami i mówiąc trochę górnolotnie - swoją duszą. Jako mama 3 dzieci, osoba, która jednocześnie ma bardzo twórczą, wymagającą pracę mam tendencje do zapominania o sobie i moich potrzebach. Jednak od jakiegoś czasu zaczęłam trochę więcej skupiać się na sobie. Ta potrzeba wyniknęła również z tego, że nie bez echa odbił się na mnie zeszły szalony rok. Stałam się trochę mniej cierpliwa, a nerwowość wkradała się każdego dnia. Zaczęłam nad tym pracować, by wrócić do swojego źródła spokoju. Jest we mnie taki paradoks, że są takie osoby w moim życiu, które z całą pewnością mogą określić mnie jako przykład osoby spokojnej, opanowanej. Są też osoby, które ostatnią rzeczą jaką o mnie mogą powiedzieć to, że jestem oazą spokoju, bo widziały mnie w kryzysowych sytuacjach.  Bo we mnie są te dwa wilki i w zależności, którego wilka karmię, ten wygrywa. (Przypowieść o dwóch wilkach - polecam przeczytać bo jest prosta i piękna) Ta moja praca trwa od lat. Staram się również dobierać uważniej przyjaźnie i osoby, które mnie otaczają, bo i one mają niesamowity wpływ na nasze życie. Od lat poszukuje spokoju i wyciszenia. Jednak zwłaszcza teraz, gdy ten chaos minionego roku nadal się tli, a być może nawet nie raz wysunie się na pierwszy plan, ten spokój wewnętrzny jest dla mnie kwestią kluczową. Zaczęłam trochę więcej pochylać się w stronę moich potrzeb, skupiając się na tych duchowych, bo wiem, że i one przełożą się na lepszą jakość naszego życia rodzinnego, bycia mamą i żoną, rozwijaniu swoich pasji i i ogólnego zadowolenia z życia. Czuje się jakbym wracała do domu. :)

I chociaż dziś będzie wpis o przedmiotach, pamiętajcie, że za nimi kryje się drugie dno pozytywnej energii. Zapraszam Was na moje duchowe przyjemności. 


Zacznę od strefy komfortu w domu. Może są osoby, które po ostatnim roku mają już swoich czterech ścian dosyć, ale ja jako domatorka, jeszcze bardziej doceniłam nasz Magiczny Domek. Jeszcze mocniej chcę go usprawnić, a  głowę mam pełną zmian i pomysłów. Naprawdę lubię tu być. Teraz skupiam się na tym by wybierać do niego rzeczy dobre. Zawsze miałam słabość do tekstyliów, więc koce pojawiały się u nas często. Dawno temu jednak nie zwracałam uwagi na ich skład. I najczęściej było tak, że albo się człowiek pod nimi pocił i nadal się nie rozgrzewał, albo było pod przykryciem tak gorąco, że nie mógł wysiedzieć, pomimo iż nadal było chłodno w pomieszczeniu. To problem płynący z sztucznych tkanin i materiałów. W ciągu minionych lat sukcesywnie pozbywałam się kocy, które nie mają naturalnego składu. Na sezon zimowy kupiłam koc w 100% wełniany, który idealnie grzeje, ale dostosowuje się do panującej temperatury (jeśli grzejemy w kominku i robi się cieplej, nam nadal nie jest gorąco). Koc nie jest tak delikatny w dotyku (nie gryzie, ale nie jest aksamitny) jednak jeśli o takim marzycie, to z kolei w sypialni mam koc w 100% z kaszmiru oraz nasz lajetkowy koc żakardowy z bambusa. Oba są delikatne i mają świetne właściwości termoregulujące. Naturalne tkaniny mają jednak to do siebie, że z czasem się mechacą, ale idealnie radzi sobie z tym maszynka do ubrań. Koce z naturalnych tkanin są oczywiście droższe, ale lepiej mieć 2-3 koce świetnej jakości, które rzeczywiście robią to co mają robić (grzeją ale człowiek się pod nimi nie poci).

To samo jeśli chodzi o buty po domu. Zimą dla mnie ważne jest to, by kapcie grzały stopy, ale bym mogła w nich chodzić również na boso i nie czuła dyskomfortu. Stopa w sztucznych butach po prostu się poci. Wybrałam kapcie z naturalnym futrem polskiej marki Vanuba. Są bardzo wygodne, ciepłe i noga jest suchutka i pachnąca. ;)

Do domowych przyjemności zaliczam również palenie świeczek. Zawsze miałam na ich punkcie fioła, ale odkąd zostałam mamą ta miłość się jednak zmieniła. Świeczki nie palą się u nas już cały czas (przy dzieciach raczej w ogóle - chyba, że na stole, podczas przyjęć), zapalam je tylko, gdy jest to czas dla mnie. Bardzo często palę świeczki, gdy maluje akwarelami przy biurku, gdy biorę relaksującą kąpiel lub gdy czytam książkę. To dla mnie taki rytuał, który daje mi poczucie, że oto płynie czas, który przeznaczam na wyciszenie i zajęcie się sobą. Drugą sprawą jest zapach. Nie lubię już intensywnych, sztucznych zapachów, nawet słynne Yankee Candles są dla mnie za mocne. Dlatego wybieram świeczki z naturalnym składem i olejkami. Tą dostałam na gwiazdkę i jej świeży zapach jest uzależniający!

Od jakiegoś czasu staram się czytać jeszcze więcej książek. Kupuję i mam ich mnóstwo. Jeszcze nie dojrzałam do przerzucenia się na czytnik (mój brat namawia mnie od lat!), bo kocham tradycyjne książki (ich zapach, ciężkość, kształt). Gdybym tylko mogła czytałabym cały czas. Mogłabym zrzucić winę za brak czasu na czytanie na dzieci, ale wiem z doświadczenia, że naprawdę przy dzieciach czytać można dużo (jeśli chodzą spać o przyzwoitej porze). Gorzej jest z wyłączeniem się z trybu online. Ileż to czasu człowiek marnuje buszując w sieci lub cały czas wertując Netflix'a, podczas gdy mógłby zaczytać się w książkach. Mam kilka sposobów, by czytać sprawniej. Po pierwsze czytam ok. 2-3 książki na raz (najczęściej zupełnie inna tematyka) i trzymam je w różnych miejscach. I tak, przy stoliku nocnym mam dwie książki i czytam je na zmianę usypiając Miłoszka w ciągu dnia. W salonie przy lampce czytam jedną główną książkę wieczorami. Pewnie trudniej tak zrobić z powieściami, które wciągają (wtedy warto po prostu książki ze sobą wszędzie nosić ;) ) ale ja w tej chwili mam taki okres na książki bardziej rozwojowe, poradnikowe, które z powodzeniem można czytać jednocześnie. W tej chwili po prostu interesuje mnie kilka rzeczy na raz i bardzo trudno byłoby mi się zdecydować na jedną pozycję, a ciekawość co w każdej książce piszczy jest na tyle duża, że staram się być na bieżąco z każdą z nich. Obecnie czytam różne psychologiczno-duchowe poradniki, które pomagają mi zgłębić tajemnice wewnętrznego spokoju oraz książki poszerzające spojrzenie na wychowanie dzieci. Są też takie książki, które można czytać przez cały rok po jednym rozdziale. Taka książką jest na przykład "Ścieżka prostej obfitości". Na zdjęciu zaledwie kilka książek z obecnie czytanych lub czekających w kolejce, bo cała kolejka piętrzy się na mojej szafce nocnej. :)

Herbata, wypita w ciszy, bez pośpiechu, nie do posiłku ale dla smaku samego w sobie. Bardzo lubię herbaty z mieszanką ziół, bo ich smak jest wielowarstwowy i nie potrzebują już żadnych dodatków (nie słodzę herbaty ani nie dodaję mleka - jak w przypadku kawy). Staram się robić takie ćwiczenia, by picie chociaż tej jednej filiżanki herbaty wieczorem było zajęciem samym w sobie. Ewentualnie mogę w trakcie czytać lub rozmawiać na przyjemne tematy z bliską mi osobą, ale staram się też po prostu być tu i teraz, czuć ciepło kubka w dłoni, rozejrzeć się dookoła i delektować się ciszą (gdy już nasze dzieciaki smacznie śpią). Oj wtedy docenia się te piękny dźwięk ciszy. To takie proste i takie cudowne.


Jestem ogromnym łasuchem i przejście na dietę jest dla mnie trybem wstrzymania oddechu. Potrafię tak przetrwać parę tygodni, ale zawsze sobie myślę, że za jakie grzechy to robię. Dla mnie ideałem nie byłaby zupełna eliminacja, tylko wyrafinowany umiar. Zdrowe odżywiane i pozwalanie sobie na małe co nieco małych proporcjach i wyjątkowych sytuacjach. Niestety większość osób działa na zasadzie, albo wszystko albo nic. I albo pochłania tonę niezdrowego jedzenia, albo zamienia się w żywieniowego kata i nie pozwala sobie na żadną przyjemność bo boi się, że wtedy znów przejdzie na złą stronę mocy. Ostatnio trafiłam na ciekawy kanał na YouTube (notabene uwielbiam to jak wiele rzeczy przychodzi do mnie we właściwym czasie) Nataszy Koterskiej, która...namawia do codziennego jedzenia czekolady. Najpierw pomyślałam, że to szaleństwo, ale potem odnalazłam w tym swoją szansę. Chcę zrobić taki eksperyment, żeby odstawić wszystkie słodycze, ale pozwalać sobie na jeden kawałek czekolady codziennie. Dodam, że jestem osobą, która taką typową mleczną czekoladę potrafi zjeść jak batonik w 10 minut, ale tu chodzi o to by stworzyć sobie rytuał. Od lat wiem, że oprócz niewątpliwego uzależnienia od cukru (które z pewnością po świętach ponownie się u mnie aktywowało) w słodyczach szukam psychicznego ukojenia. To ile jestem wstanie pochłonąć w krótkim czasie, to już kwestia wieloletniego treningu. :) A co jeśli oprócz zbilansowanej diety, będę mogła zjeść coś słodkiego (ale zdrowego) w małej ilości, ale CODZIENNIE i delektując się przy tym dłużej? O moim doświadczeniu napiszę Wam po dłuższym czasie, ale już od paru dni stosuję tą metodę i to naprawdę działa! 
Codziennie do popołudniowej kawy lub wieczornej herbaty jem dużą kostkę gorzkiej czekolady. Kosteczki gorzkiej czekolady są większe, wiec dzieję je na 2 lub nawet 4 kawałki i rozpuszczam w ustach (bez gryzienia)! Wiem, że gorzka czekolada może się wydawać... gorzka, ale to kwestia przyzwyczajenia oraz jakości czekolady (tu naprawdę polecam kanał Nataszy - klik). Można również stopniować sobie i przyzwyczajać kubki smakowe na przejście na ciemną czekoladę wybierając na początek 50% czy 60% lub 75% czekoladę. Chodzi o to, by była do chwila relaksu, zapomnienia, degustacji (wyćwiczeni smakosze potrafią wyczuć z jakiego kraju pochodzą ziarna kakaowca i jakie są ukryte nuty smakowe w czekoladzie) i by tą jedną kostkę czekolady jeść jak najdłużej. Gwarantuje Wam, że po takiej kostce zjedzonej z uważnością, czuje się jakby się zjadło całą tabliczkę czekolady, a na dodatek ta minimalna ilość nie wpływa na nasza wagę czy odchudzanie i dostarcza cennych składników. Gorzka czekolada cudownie poprawia humor, jest dobra na nadciśnienie, brak energii, na kiepską pamięć i brak koncentracji. Jedzenie codziennie kawałka gorzkiej czekolady traktuję jak chwilę dla siebie (absolutnie nie można robić tego w biegu), chwilę wyciszenia i mam przeczucie, że ta szalona metoda może się w moim przypadku sprawdzić. :) 



Bardzo dużą uwagę przykładam do pielęgnacji twarzy. Jestem za tym, by starzeć się pięknie i z godnością, ale warto cały czas podsycać swój wewnętrzny blask na miarę naszego wieku. Bardzo rzadko chodzę do kosmetyczki, ale w swojej łazience mam różne kosmetyki specjalistyczne. Używam nasycone naturalnymi składnikami sera i maseczki, dbam o oczyszczanie skóry każdego dnia i złuszczanie. I chociaż z kazdym rokiem nie młodnieję, na twarzy pojawiają się zmarszczki mimiczne, to nigdy nie byłam tak zadowolona ze swojej cery jak teraz. Znam ją, słucham jej i poświęcam czas z czułością. Od jakiegoś miesiąca codziennie wieczorem wykonuje masaż twarzy płytką z naturalnego kamienia. Jadeit nazywany kamieniem młodość, gdy jest stosowany regularnie, pomaga zachować elastyczność skóry, usuwa nagromadzone toksyny, dotlenia i rozluźnia mięśnie twarzy. Taki masaż robię przynajmniej 15 minut i mogę Wam gwarantować, że efekty już po paru dniach są zaskakujące. Masaż płytką najlepiej robić na nawilżonej skórze i do tego świetnie spisują się olejki lub kremy, które zamieniają się w taką oleistą konsystencję. To tego masażu uwielbiam używać krem na noc marki Veoli - jest po prostu genialny. Rano skóra jest nie do poznania. Naturalny skład i cudowna konsystencja czyni z niego jeden z moich najlepszych kremów odżywczych na noc. Jedyny mankament to niezbyt przyjemny zapach, ale masaż i efekty po użyciu kremu rekompensują ten minusik.



Mata do akupresury i masażu ciała chodziła za mną już od dłuższego czasu. No ale ta cena! Reklama znanej marki powracała jak bumerang i gdy już miałam się na nią zdecydować (bóle pleców i zmęczenie to część mojego życia) nie podobały mi się ostatecznie jaskrawe kolory. I tak trafiłam na idealny dla mnie model za ok. 180 zł w pięknych, naturalnych kolorach. Mata wykonana jest z naturalnych materiałów - lnu i włókna kokosowego, a poduszka wypełniona jest gryką. Do tego zestaw przyszedł do mnie z torbą - pokrowcem. Jestem nią zachwycona! Używam jej kilka razy w tygodniu i naprawdę czuje jej działanie. Potwierdzam, że kolce są naprawdę wyczuwalne (polecam kłaść się gołymi plecami, bo wtedy działanie jest pełne), na początku czuć lekki dyskomfort. Wtedy układam się na macie, trochę szoruje ciało by się przyzwyczaiło i gdy uzyskam optymalną pozycję zastygam i czekam na przyjemne pulsowanie. Jest to uczucie jakby ktoś dosłownie nas masował rękami. Po ok. 5-10 minutach ciało w zupełności się przyzwyczaja, rozluźnia i odpręża i czuć przyjemne ciepło. Podczas leżenia słucham sobie ciekawych podcastów (Polecam np. na Spotify "Ze stoickim spokojem") lub słucham medytacji. Jest to dla mnie pełnowartościowy czas dla samej siebie. 
Dodam taką ciekawostkę, że matą była bardzo zaintrygowana Marysia i też parę razy chciała na niej poleżeć, uważając, że jest to bardzo przyjemne!


Alternatywą do maty jest dla mnie wałek do jogi i medytacji wypełniony gryką. Ostatnio czułam duży nacisk na klatkę piersiową i musiałam ją "otworzyć". Udało mi się to kładąc się w specjalny sposób na wałku na plecach.


Te wszystkie przyjemności mają na celu znalezienie czasu na wyciszenie. Czytanie, medytacja, dbanie o ciało i zmysły pozwalają mi na nowo polubić siebie i otoczyć się troską. Byłoby idealnie gdybym znalazła jeszcze czas na sport (a już wiem, że w moim przypadku sprawdza się tylko jazda konna, pływanie lub joga)  i jest to zadanie na najbliższą wiosnę. Ten zdrowy egoizm, kilka chwil w samotności daje mi energie do działania i udźwignięcia naszej szalonej codzienności. Nie będę Was oszukiwała, trójka dzieci, praca, zwariowany świat wokół to nie lada wyzwanie, ale dzięki zarządzaniu swoją wewnętrzną energią w świadomy sposób, mam na to wszystko ochotę i coraz większe siły. 

Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis był dla Was inspirujący i dajcie znać jaki sposób Wy doładujecie energię po ciężkim dniu.

Ściskam Was mocno i do napisania już niebawem!
SHARE:

17 stycznia 2021

Ładne i Dobre: Dłonie

Ach ten czas. Im więcej człowiekowi lat przybywa, tym mocniej przekonuje się, że rzeczywiście nie jest z gumy. ;) Niejednokrotnie pisałam Wam, że bardzo chciałabym się tu częściej do Was odzywać, ale niestety jest to dość trudne w tym okresie życia Magicznego Domku. Nie mniej jednak wpadłam na pewien pomysł, by rozpocząć cykl  "Ładne i Dobre" gdzie będę polecała Wam fajne rzeczy, które w ostatnim okresie odkryłam. Zaznaczę, że będą to produkty, które sama wynalazłam i kupiłam, wiec nie znajdziecie tu postów sponsorowanych. Zauważyłam, że gdy zdarza mi się (coraz częściej) bywać na Instagramie na Stories, dostaje masę pytań - gdzie to, skąd to. Miałam przez pewien czas taką zagwozdkę dotyczącą rzeczy materialnych. Teraz coraz częściej człowieka określają przedmioty i to bardzo mi się zaczęło nie podobać. Miałam nawet przez jakiś czas w sobie taki bunt przeciwko temu zjawisku. Bo oczywiście strona materialna nie jest najważniejsza w życiu, a to co człowiek w danej chwili posiada jest czysto złudnym zjawiskiem. Można być biednym (emocjonalnie) jak i materialnie tonąc w długach, ale otaczać się drogimi przedmiotami (samochodami, ubiorem, gadżetami itp). Można również być majętnym, a jednak cenić sobie oszczędność i żyć relatywnie skromnie. Mamy dostęp to tak wielu rzeczy, że można też się w tym wszystkim zagubić. Nie mniej jednak ja jestem osobą, która lubi otaczać się dobrymi, wartymi swojej ceny przedmiotami codziennego użytku, które ułatwiają życie i umilają (upiększają) codzienność. Nie ucieknę od tego, że całe życie chciałam tworzyć i otaczać się pięknymi przedmiotami. Studiowałam Wzornictwo, gdzie właśnie uczyłam się jak łączyć funkcjonalność, ergonomię, design i piękno przedmiotów codziennego użytku i to zostało mi do dziś, gdzie w naszej domowej codzienności jak i w pracy jest to dla mnie ważny aspekt. Nie od dziś wiadomo, że to kim i czym się otaczamy ma ogromny wpływ na nasze samopoczucie i poczucie szczęścia. I podkreślę to mocno, że nie chodzi tu absolutnie o cenę. Piękno można odnaleźć w świeżo uciętych kwiatach z ogrodu, rodzinnych pamiątkach, meblach kupionych na pchlim targu. Warto zwracać uwagę na jakość, nie na markę i status, który ma nam ona nadać. To oczywiście temat rzeka, ale chciałam we wstępie Was uczulić, byście w cyklu tych wpisów szukali drugiego dna, inspiracji, a nie po prostu przedmiotów. 

Dzisiejszy temat nazwałam "Dłonie" bo dotyczy tych małych przedmiotów wokół ręki lub, takich których stworzenie wymaga pracy rąk. 


I tak zacznijmy od mojego postanowienia noworocznego, do którego przyda mi się ten przepiękny Przepiśnik z Zara Home. Szukałam takiego już od jakiegoś czasu i ten wydął mi się idealny to realizacji mojego celu, by w tym roku spisać w nim wszystkie nasze rodzinne sprawdzone przepisy. Mogłabym je po prostu przepisać, ale nie, o nie. :) Tu chodzi o to, by je rzeczywiście wykonać i zapisać różne uwagi po ich wykonaniu (jestem znana z tego, że lubię troszeczkę modyfikować przepisy). Oczywiście można byłoby to zrobić w każdym zwykłym zeszycie, ale dedykowane przepiśniki są wygodniejsze, łatwiejsze w zapisywaniu i odczytywaniu. No i ten pięknie zdobi naszą kuchnię. :) Dodatkowo mam do niego i książek kucharskich wygodną podpórkę.

Piękne przedmioty nie oznaczają tylko nowości. Bardzo lubię stare, sentymentalne przedmioty i meble. Wiecie od lat, że Magiczny Domek to taka nieustanna mieszanka starego z nowym. Do dzisiejszego zestawu dołączam metalowe pudełko, które dostałam od Babi. W dawnych czasach była tam wazelina do ust. W minionym roku miałam masę szczęścia do używanych pięknych przedmiotów. Będę nadal je kolekcjonować.

Nowoczesne akcenty ułatwiają niesamowicie życie. Na gwiazdkę (chociaż Mikołaj odwiedził mnie trochę wcześniej) dostałam smart watcha marki Garmin w kolorze orchidea (piękny!). Już wielokrotnie wspominałam, że nie jestem typem osoby która interesuje się wszystkimi technologicznymi nowinkami, ale... lubię gdy ktoś to robi za mnie, bo z zegarka jestem niesamowicie zadowolona! :) Monitoruje moją aktywności fizyczną, jakość snu (rzeczywiście jest bardzo dokładny), podpowiada mi gdy ktoś dzwoni, lub gdy pojawiają się maile w mojej skrzynce. Można monitorować cykle menstruacyjne oraz lepiej zarządzać swoim wypoczynkiem. Jest tu świetna funkcja energii ciała, która dała mi do myślenia. I chociaż te wszystkie umiejętności człowiek powinien mieć w sobie (intuicja i słuchanie własnego ciała) to chociaż bym bardzo chciała samej sobie zaufać, to pędzący świat na około bardzo to zagłusza. Zegarek jest moim pomocnikiem, a dzięki uważnej analizie zaczęłam bardziej o siebie dbać (ale o tym w następnym wpisie).

Zegarek jest bardzo kobiecy, ale chciałam jeszcze dodatkowo, go zmiękczyć i znalazłam przepiękny delikatny pierścionek, który pięknie komponuje się z nim kolorystycznie. Biżuterii nie mam wiele (jeszcze sporo ostatnio straciłam ;( - ale o tym innym razem), ale lubię mieć coś na uszach, a i coraz częściej zdarza mi się nosić coś na dłoni. 


Śmieję się, że to taki zaręczynowy pierścionek od Miłoszka. :)

A jeśli o dłoniach mowa, to bardzo cenię sobie zadbane paznokcie. Najlepiej czuję się w delikatnie pomalowanych, wypielęgnowanych paznokciach, ponieważ bardzo często na nie patrzę. Gdy zajmuję się dziećmi, gdy piszę na klawiaturze, gdy nagrywam filmiki, gdy pracuję, gdy lepie ciasto, po prostu czuje się lepiej, gdy są zadbane. I chociaż nie jestem typem osoby korzystającej z usług kosmetyczki, lubię 2 razy na tydzień poświęcić sama dla swoich dłoni czas. Sprzedałam swój zestaw hybrydowy i przez jakiś czas szukałam w miarę możliwości naturalną pielęgnację i lakiery do paznokci z lepszym składem. I tak znalazłam cudowną markę Ella&Mila. Mam dosłownie 4 kolory, które w zupełności mi wystarczą, a na sam wierzch kładę TopCoat Elle&Mila i naprawdę lakier trzyma się świetnie. Polecam, gdy szukałyście czegoś podobnego.

Teraz, zwłaszcza w zimowym okresie możemy narazić się na wysuszenie dłoni, dlatego bardzo często używam kremu do rąk. Ponieważ jest to kosmetyk, po którego sięgamy częściej, a potem dotykami i tulimy dzieci, warto wybierać naturalne składy. Obecnie uwielbiam te dwa kremy za skład, działanie i zapach.

I chociaż chcielibyśmy temu zaprzeczyć, dłoń współczesnego człowieka jest niemalże zrośnięta z telefonem komórkowym. Jest pewnie jednym z najczęściej widywanych przez nas przedmiotów w ciągu dnia. Warto by jego obudowa cieszyła nasze oko i pasowała do naszej osobowości. Oczywiście dodatkowo chroni nasz telefon. :) Mam również dopasowany uchwyt, który pomaga mi przy robieniu zdjęć.


A na koniec polecam robić sobie detoks nie tyle od samego telefonu (słucham na nim dużo muzyki, podcastów i ciekawych rzeczy) ale od bycia w trybie online. Mnie takie życie, gdzie każdy może do mnie napisać kiedy chce i czuje presję, że powinnam od razu odpisać, zareagować, być gotowa -  bardzo obciąża. Warto włączyć sobie tryb samolotowy nawet, gdy nigdzie się nie wybieramy. ;)

Jak kochani? Czy podoba się Wam taka forma wpisów? Dzięki takim szybkim wpisom, będę mogła się do Was częściej odezwać. Dajcie znać, bo mam jeszcze kilka "Ładnych i Dobrych" w kolejce.

Ściskam Was mocno i pamiętajcie, że każdy komentarz jest dla mnie na wagę złota i jest znakiem, że czekacie na słowo z Magicznego Domku.

Trzymajcie się w zdrowiu!

Gusia


SHARE:
© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig