25 października 2018

Weekend w Stolicy: Londyn

Dawno, dawno temu... na blogu pojawił się cykl wpisów z naszych weekendowych wycieczek do europejskich stolic. Oj jak szybko minął czas od naszej ostatniej wycieczki! Zobaczcie relacje z Pragi (klik), Budapesztu (klik) i Berlina (klik). Mam nadzieję, że lubicie te moje retrospekcje i odnośniki do wcześniejszych postów, do których (zwłaszcza dziwnych tytułów) mam niezwykłą pamięć (pomimo, iż wpisów przez 8 lat napisałam już...uwaga...866!!!) :)
Prawda jest taka, że odkąd w naszym Magicznym Domku pojawiły się dzieciaczki, nie wyjeżdżaliśmy nigdzie bez nich. Ja przez ten czas rozkochałam się w polskich zakątkach, do których jeździliśmy całą rodziną, i o których Wam na blogu niejednokrotnie wspominałam. 
I tu nagle taki wyjazd! A zaczęło się niewinnie od mojego pytania: "Michaśku, a co Ty właściwie chciałbyś dostać na urodziny?". Odpowiedź oczywista i jak zwykle niezadowalająca, że właściwie to nic, że wszystko ma i niczego nie potrzebuje oprócz nas (no te głodne kawałki). ;) Zawsze wtedy czuje się okropnie, bo ja mam taaaaką listę, bo tak wiele rzeczy mogłoby mnie ucieszyć, od zeszyciku, świeczuszki, książki, kosmetyku, pościeli - no wszystkiego co mnie otacza. Wystarczy, że coś jest w mojej estetyce i prezent załatwiony, a ja będę przeszczęsliwa. A z nim zawsze kłopot! Wiec sobie tak tylko rzuciłam żarcik, że może jakiś spontaniczny wyjazd do Londynu na zakupy oraz rundka po najlepszych pubach? No taki szalony żarcik, tak dla pokiwania głową, że fajnie by było... ALE nie... ale... patrze kątem oka, jak się nagle wyprostował, ożywił, oczy mu zabłysły i uśmiech do ucha do ucha i coś tam od razu w telefonie grzebie. I pyta czy 19 października może być?? I nawet nie zdążyłam się logistycznie nad tym zastanowić, a już bilety były kupione! I tak oto po ponad 4 latach od narodzin Marysi, wyruszyliśmy SAMI do kolejnej stolicy na mapie świata!


Dodam tylko, że należę do tych osób, które panicznie boją się latać. Ale po latach abstynencji muszę przyznać, że nie było tak źle! :) Jednak im jestem starsza, tym lepiej potrafię panować nad swoimi emocjami i dało mi to niezwykłą satysfakcję.

Zgodnie z obietnicą, w piątek wieczorem, jeszcze zanim dotarliśmy do hotelu wypiliśmy pierwsze piwo! ;) Trzeba przyznać, że rzeczywiście są pyszne!



Taki uroczy hotel mieliśmy!






Późnym wieczorem poszliśmy na kolację i spacer w centrum Londynu.





A następnego dnia czekała nas masa atrakcji. Plan był opracowany jeszcze w w domu, tak byśmy trochę zwiedzili, ale też robili to na co mamy ochotę. Ja byłam już wcześniej dwa razy w Londynie na takim typowym zwiedzaniu, a że Pan Pośubiony bywał tutaj często, to postanowiliśmy spędzić dzień aktywnie, ale trochę inaczej niż typowi turyści.

English breakfast? - energia na cały dzień! :)



A potem wczesny spacer nad Tamizą. Cudowny klimat. Naszą przygodę zaczęliśmy przed 8 rano. Zważywszy na fakt, że nikt nas nie budził o 6.00 i było dodatkowo przesunięcie czasu, to naprawdę się wyspaliśmy!



Miasto zaskoczyło mnie tym jak bardzo się zmieniło od ostatniego razu kiedy tu byłam. Były miejsca bardzo futurystyczne! Ale trzeba przyznać, że w Londynie stare i nowoczesne klimaty są pięknie ze sobą połączone.




Oczywiście pubowe przystanki musiały być! ;) Każdy pub był niezwykle wysmakowany i elegancko wykończony.





Pasażer na gapę, chociaż oczywiście na początku przestraszyłam się, że pies prowadzi. :P


A po drugiej stronie rzeki prosta droga do...


... Galerii Sztuki Nowoczesnej.




Sam budynek zrobił na mnie niesamowite wrażenie. I chociaż w planach przeznaczyliśmy na zwiedzanie tylko 1,5 godziny, to sprawdziliśmy jeszcze w domu jakie wystawy najbardziej interesują i skupiliśmy się w 100% na tym co oglądamy.







To niesamowite uczucie oglądać dzieła największych twórców jak Salvador Dali, Picasso czy Monet. Można było dostrzec ich najmniejsze pociągnięcia pędzla.
Z jednej strony szkoda, że nie udało się zobaczyć wszystkiego, ale byłam na to przygotowana i stwierdzam, że czasami taka redukcja i świadomy wybór jest bardzo w życiu potrzebny. Czas poświęcony na zwiedzanie galerii pozwolił mi się zatracić w tym co widzę, ale nie zmęczyć. To było niezwykle inspirujące i wręcz metafizyczne przeżycie przebywania z wielką sztuką. 


Chyba z wrażenia zrobiłam takie krzywe zdjęcie. ;)


Do tego byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że nie było dzikich tłumów i mogliśmy mieć muzeum mieć tak trochę "dla siebie". :)





Na lunch wybraliśmy się na Borough Market. Jest to miejsce, gdzie można kupić świeże często ekologiczne jedzenie, które jest przepięknie zaprezentowane i wystawione. A do tego każdy sprzedawca przygotowuje ze swoich składników coś do jedzenia. My wybraliśmy risotto z grzybami. Było po prostu przepyszne!


Oczywiście jakiś klimatyczny pub obok nie mógł przejść obojętnie...







 Następnie ruszyliśmy w stronę rzeki, by popłynąć wodnym autobusem do następnej lokalizacji.



Kochanie zrób mi fajne zdjęcie z telefoniczną budką...


Metro!


Spacer, bo praktycznie, oprócz zaledwie kilku przestanków metrem i wodnym busem, cały dzień byliśmy na nogach.


Trafiliśmy tak fantastyczną pogodę, że aż szkoda słów. Wykorzystaliśmy też chwilę na spacer pięknym parkiem.


Przerwa na kawę i dalej spacer.




Mam wrażenie, że do Londynu jesień przychodzi znacznie później niż do nas.


 
I takie słodkie malutkie kaczuszki!


Panie Holmes jest Pan w domu?


Na każdym rogu przepiękne drzwi wejściowe (marzą mi się jakieś w odważnym kolorze w Magicznym Domku)





Następnie małe zakupy na Oxford Street.


Bez kolejnego Pubu ani rusz. Jednak trzeba przyznać, że dobre piwo daje energię na dalszy spacer i świetnie gasi pragnienie.


Obowiązkowy przystanek w Lush!


3 piętrowym...


W drodze na obiadek dojrzałam restauracje samego Jamiego Oliwiera!


Okazało się, że mamy szczęście i tylko chwilkę czekaliśmy na swój stolik. (Restauracja pełna!)



Uroczo, klimatycznie i gwarnie.



A jedzenie NIE_SA_MO_WI_TE!



Chociaż Tiramisu robię jeszcze lepsze :P:P:P.


Cudowna kulinarna przygoda. Jedynie nad czym ubolewałam to, że przegapiliśmy Tea Time! A mieliśmy iść na prawdziwą angielską herbatę. No nic, następnym razem. ;)


Podczas wieczornego spaceru trafiliśmy na kolejnego ulicznego artystę. Ale ten był wyjątkowy. Śpiewał i poruszał marionetką szkieletem w rytm największych szlagierów. Robił to fantastycznie! Dzieciaki szalały! A i my przystaliśmy na dłuższą chwilkę beztrosko śmiejąc się z występu!

 
London by night!


 
Magicznie, przepięknie!


Oczywiście zanim trafiliśmy do hotelu rozpoczęliśmy rundkę po najbardziej klimatycznych pubach. W końcu taka była istota urodzinowego prezentu! ;)



Gdy wróciliśmy do hotelu to nóg nie czułam! Ależ to był fajny dzień.

Następnego dnia wybraliśmy się na kolejne ogromne śniadanie i pojechaliśmy pociągiem na lotnisko. Stęsknieni za naszymi krumpulinkami wyruszyliśmy do Magicznego Domku.





I chociaż oczywiście bardzo tęskniliśmy za dziewczynkami, to jednak taki wyjazd był dla nas bardzo ważny i potrzebny. To zaledwie 48 godzin poza domem, a jednak zupełne odcięcie się od codzienności, dzięki czemu można nabrać świeżego spojrzenia na wiele spraw. 
Najwspanialsze jest to, że wszystko się da, gdy ma się cudowną rodzinę (w nasz wyjazd zaangażowane były dwie babcie, ciocia Ania i wujek Kasik) i gdy dobrze się wszystko zaplanuje (ja nadal karmię piersią, wiec pojechałam na wycieczkę z laktatorem). :) Dzięki nim mogliśmy pobyć naprawdę chwilę sami. 
Dziewczyny chodzą dość wcześnie spać, więc często teoretycznie wieczory mamy dla siebie. Jednak ostatnio mamy bardzo dużo dodatkowej pracy, wiec wyjazd dał nam fajny pretekst do bycia po prostu razem. Stwierdziłam, że ja naprawdę lubię tego swojego Pana Poślubionego! :)

Całuje Was mocno i do napisania już niebawem!
SHARE:
© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig