28 września 2011

O małych zmianach i dużych radościach

Uwielbiam zmiany. W ostatnim roku dużo się działo. Malowanie kuchni, przedpokoju, sypialni. Nowe dodatki oraz drobiazgi przywiezione z podróży. To jak urządzanie wnętrz na nowo. Bardzo wciąga i daje wiele satysfakcji.
Obecnie w Magicznym Domku zmiany następują w minimalnym stopniu. Na dzień dzisiejszy jest mi dobrze i chcę odpocząć od zmian w otaczającej nas domowej rzeczywistości. Czas zainwestować więcej w siebie - ale o tym napiszę w innym poście.

Ale jeśli już zmiany to bardzo subtelne. Mnie cieszy nawet małe przemeblowanie czy też inna kompozycja na półkach. Teraz większy nacisk kładę na porządki. Jesienna 'czystka' ogarnęła nie tylko szafę z moją garderobą. Jest to również czas oczyszczania i wyborów. Nie ma miejsca na zbędne, nieprzydatne rzeczy. 
Lubię jesienne porządki. Do świąt już niedaleko, a ja do tego czasu ogarnę wszystkie kąty. By oczyszczanie szło sprawnie trzeba ograniczyć pojawianie się nowości. Omijam więc sklepy wnętrzarskie szerokim łukiem. :)

Więc jeśli o malutkie zmiany chodzi - zorganizowałam miejsce na kolekcje win. Samo układanie sprawiło mi wiele przyjemności.



































Zmieniłam plakat nad telewizorem, umieściłam ratanowe, okrągłe siedziska oraz zmieniłam to i owo. 
Małe zmiany też cieszą.
























































Cieszy nas też dobre jedzenie. :)








































I nasze dwa futrzane urwisy. :)





















I mimo, że jestem jeszcze chora, a dzień staje się coraz krótszy. To nadal świeci piękne, jesienne słońce, a ja co dzień czuję się coraz lepiej. To nasz wybór, na którą stronę życia* będziemy patrzyli. Od lat uczę się pozytywnego myślenia i radości z otaczającego mnie świata. I wiecie co? Działa! :)

Dobranoc moi mili! Samych pozytywności!

*a do poduszki lub na przebudzenie - 'Always Look on the Bright Side of Life'
SHARE:

26 września 2011

Kosmetyki Naturalne cz. 6

Kolejna porcja naturalnych nowości kosmetycznych. Zapraszam również do poprzednich postów poświęconych temu tematowi - kliknij (część 1, część 2, część 3, część 4, część 5).

Niektóre z poniższych produktów stosuje już od jakiegoś czasu, inne stosuje dopiero od niedawna ale część z nich pokochałam już od pierwszego użycia!

KREMY DO TWARZY



















Kupno odpowiedniego kremu do twarzy jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Mam naprawdę bardzo specyficzny typ cery. Odkąd stosuje kremy z naturalnych składników, cera znacznie mi się poprawiła. Mam jednak do kremów słabość, więc jak tylko mi się któryś skończy, testuje kolejny.
Tym razem padło na dwa kremy firmy Lavera. Pierwszy w słoiczku zamówiony został ze strony www.helfy.pl. Jest to krem nawilżająco-przeciwstarzeniowy z koenzymem Q10. Po lecie i częstym obcowaniem ze słońcem postanowiłam zainwestować w coś mocniejszego - przeciwzmarszczkowego. Krem jest bardzo przyjemny w użyciu, dobrze się wchłania. Cera jest nawilżona ale się nie świeci. Bardzo delikatnie i przepięknie pachnie. Stosuję go na noc.
(Jeśli chodzi o działanie przeciwzmarszczkowe dopiszę aktualizację po miesiącu stosowania)

Drugi krem kupiłam po zużyciu niezliczonych próbek, które dostaję w aptece z naturalnymi kosmetykami. Byłam tak zadowolona z efektu, że zachęcona postanowiłam kupić sobie pełnowymiarowe opakowanie. Krem nawilżający z dzikiej róży jest idealny pod makijaż. Nawilża przy czym jest niezwykle lekki i nie pozostawia tłustej warstwy. (jest lżejszy od kremu z Q10) Błyskawicznie się wchłania i pięknie, delikatnie pachnie. Używam go na dzień i już od jakiegoś czasu stał się moim ulubieńcem.

MYDŁO PEELINGUJĄCE I HYDROLAT



















Kolejne produkty zamówione na www.helfy.pl. Miłość od pierwszego użycia - czarne mydlo peelingujące. O tym produkcie czytałam już od jakiegoś czasu. Czarna maść, która w połączeniu z wodą zamienia się w mydło. Kupiłam je z myślą o dogłębnym (mydło ma właściwości peelingu enzymatycznego) oczyszczaniu twarzy przed użyciem maseczek.
Mydło poza swoją specyficzną konsystencją ma typowy zapach naturalnych oliwek (słyszałam, że niektórym to przeszkadza - mi ani trochę). 
Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie ten produkt. Rewelacja! Już po pierwszym użyciu czułam idealne oczyszczenie twarzy. Pierwszy raz poczułam swoją 'nagą' skórę. Była oczyszczona z wszelkich zanieczyszczeń i nie pokrywała ją żadna sztucznie utworzona warstewka. Skóra po użyciu była jałowa, ściągnięta lecz nie wysuszona - to uczucie jednak zupełnie odbiegało od tego po użyciu normalnego mydła czy wysuszającego żelu do mycia twarzy. Uczucie trudne do opisania ale warte wypróbowania. :)
Już wiem, że na jednym słoiczku przygoda z czarnym mydłem się nie skończy.

Kolejny produkt to hydrolat firmy KHADI. Miałam już hydrolat aloesowy i oczarowy z Biochemii Urody. Tym razem postanowiłam sięgnąć po klasykę - wodę różaną. Wody kwiatowe są niezastąpione. Spisują się świetnie jako tonik, można dolewać je do maseczek w postaci sypkiej oraz idealnie koją zmęczone oczy gdy nałożymy na nie nasączony hydrolatem wacik. Poza tym to sama natura, a przecież o to nam chodzi.


MASECZKA I OLEJEK DO WŁOSÓW



















Kolejne dwa naturalne produkty z firmy Hesh. Olejek do włosów Bhirngraj działa odżywczo na skórę głowy. Zapobiega rozdwajaniu się końcówek, łysieniu i wypadaniu włosów. Sprawia, że włosy są miękkie i lśniące.
(Jeśli chodzi o działanie dopiszę aktualizację po kilku razach stosowania)

Inny produkt z tej firmy to maseczka oczyszczająco-tonująca, która zachwyciła mnie od pierwszego użycia!

























Zastosowałam ją po umyciu twarzy czarnym mydłem. Rozpuściłam proszek w mleku (alternatywą jest woda różana lub inny hydrolat) a uzyskaną papkę nałożyłam na twarz. Po jej wyschnięciu zmyłam twarz ciepłą a następnie zimną wodą. Efekt po zmyciu maseczki był zdumiewający. Po pierwsze rzuciło mi się w oczy dokładne oczyszczenie (brak zaskórników) i niesamowicie domknięte pory. Nie wspominam już o aksamitnej cerze! Trudno mi powiedzieć czy to zasługa samej maseczki - ale w połączeniu z czarnym mydłem, taka pielęgnacja jest tym czego szukałam od dawna! 

PŁYN I ŻELE DO KĄPIELI



















Produkt, bez którego nie wyobrażam sobie pielęgnacji ciała to płyn do kąpieli. Na 10 razy mycia się, aż 8 razy biorę kąpiel. (Robiłam kiedyś doświadczenie i zatkałam korek do wanny podczas kąpieli pod prysznicem. Nie mówię tu o takim szybkim w okresie letnim, bez mycia głowy, golenia się itp. Okazało się, że podczas prysznica ze wszystkimi potrzebnymi etapami zużywam identyczną ilość wody, a nawet więcej gdy w grę wchodzi ogrzanie zmarzniętego ciała.)
Kąpiel w wannie to moja mała obsesja. W ciągu tych kilku chwil, jednocześnie wygrzewam się, relaksuje, pielęgnuje i koję zmysły.
Bardzo trudno dostać naturalny płyn do kąpieli, który nie będzie zawierał SLSów a jednocześnie będzie się pienił. Do tej pory jedynym takim produktem są płyny do kąpieli firmy Florame. Są bardzo wydajne (pierwsza duża butla starczyła mi na 3,5 miesiąca przy naprawdę ponadprzeciętnie częstym stosowaniu) ale są dość drogie. Tym razem wybrałam płyn o zapachu lawendy z myślą o jesiennych i zimowych kąpielach.

Zamiast mydła kupuję od jakiegoś czasu coraz to nowe żele pod prysznic z firmy Alterra. Są tanie, naturalne i pieknie pachną. Z entuzjazmem używa je również Pan Poślubiony - zwłaszcza spodobała nam się limitowana edycja zapachu jogodowo-waniliowego. 

KREM POD OCZY I BALSAM DO CIAŁA



















Na Polskim rynku dzieje się coraz lepiej. Firma AA wprowadziła kilka produktów godnych uwagi. Balsamem do ciała z dyni zainteresowałam się po wypróbowaniu kilku próbek. Ma bardzo przyjemny zapach i konsystencję. Jest w 100% naturalny a ja uwielbiam uczucie gładkiej skóry po jego zastosowaniu. Polecam!

Inny produkt z firmy AA to krem przeciwzmarszczkowy pod oczy. Serię AA Wrażliwa Natura można dostać nawet w drogeriach. Gdy zawiodłam się kiedyś na pseudo naturalnym kremie Nivea (seria Pure&Natural) teraz jestem bardzo ostrożna. Spojrzałam jednak na skład tego kremu i nie zauważyłam nic niepokojącego. Kosmetyki z tej serii przeznaczone są dla pań w przedziale wiekowym: 20+, 30+, 40+ oraz 50+. Skończył mi się krem pod oczy (mam tylko taki bardzo treściwy na noc z dr.Hauschka) więc postanowiłam wypróbować ten. A on już przypadł mi do gustu.

PIELĘGNACJA WŁOSÓW















Jestem wdzięczna sieciom sklepów Rossman za kosmetyki do włosów firmy Alterra. Są fenomenalne. Nie ustępują niczym droższym odpowiednikom. Tym razem wybrałam szampon, odżywkę i maskę do włosów suchych i zniszczonych z granatem i aloesem. Mycie włosów to sama przyjemność - szampon tworzy bardzo delikatną jedwabistą piankę. Nie mam włosów przetłuszczających się, tak więc ta seria nie obciąża mi włosów. Po zastosowaniu są nawilżone od wewnątrz ale puszyste i lśniące. Bardzo cenię sobie szampony tej firmy za cenę, skład i działanie.

WODA TERMALNA I KREM DO STÓP



















Wodę termalną Avene stosuję już od kilku lat. Wcześniej jednak stosowałam ją raczej na wakacyjne wyjazdy. Doskonale odświeżała nabrzmiałą od gorąca twarz i łagodziła podrażnienia po nadmiernym opalaniu. 
Ostatnio odkryłam ją na nowo. Podrażnienia mogą wystąpić w ciągu całego roku i w domu. Używam jej więc często zamiast toniku lub spryskuję nią twarz z nałożoną maseczką gdy nie chcę by za szybko wyschła. Doskonale koi podrażnienia i nawilża skórę.

Kolejny produkt nie jest niestety kosmetykiem naturalnym. Przepisała mi go jednak pani z 'Kliniki Stóp' (Podologiczny  gabinet,  świadczący  usługi  z  zakresu specjalistycznej pielęgnacji i leczenia stóp. Specjaliści - lekarze, pielęgniarki podologiczne i kosmetolodzy, przeprowadzają zabiegi, mające na celu usprawnić stan stóp, polepszyć ich wygląd i kondycję.) 
Nigdy wcześniej moje stopy nie były tak wypielęgnowane. Zazwyczaj pedicure kojarzy się z ładnie pomalowanymi paznokciami u stóp. Tu w gabinecie stopy są badane i leczone ze wszystkich dolegliwości. 
Po zabiegu moja skóra była gładka, delikatna i aksamitna w dotyku. By utrzymać ten efekt pani przepisała mi balsam witalizująco-nawilżający do stóp i nóg firmy Gehwol. Nie znalazłam jeszcze naturalnego odpowiednika kremu do stóp. Oprócz nawilżenia moje stopy potrzebują ukojenia po ciężkim dniu. Jeśli znacie jakiś w 100% naturalny krem do stóp godny polecenia - proszę, piszcie w komentarzach. 


(A za jakiś czas planuję zrobić podsumowanie kosmetyków naturalnych, które do tej pory wypróbowałam. Niektóre z nich pozostaną na półkach Magicznego Domku stałymi bywalcami.)

Pozdrawiam mocno z ciepłego łóżka z armią antybiotyków na stoliczku nocnym! ;)
SHARE:

25 września 2011

Jesienna Szafa

Niestety dopadło mnie przeziębienie. Od piątku leżę w łóżku i się kuruje. Do tego mam zapalenie ucha. Plusem tej sytuacji jest to, że od dawna nie miałam tak spokojnego weekendu w domu. 
Zawsze weekendy mamy bardzo aktywne, staramy się nadrobić to, na co nie było czasu wcześniej. Spotkania towarzyskie, czas dla rodziny, kino, wypady za miasto - to wszystko musi poczekać aż nabiorę sił. 
Fajnie tak sobie poleżeć w łóżku - gorzej, że wszystko mnie boli i drażni. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Jestem typem leniuszka z wyrzutami sumienia. Rozkoszuje się nic nie robieniem ale potem muszę czym prędzej się czymś zająć.
Postanowiłam skorzystać z paru dni spędzonych w domu i wzięłam się za porządki w szafie. (najczęściej robię je własnie na jesień i wiosnę). Chowam letnie ubrania i odkrywam swoją garderobę na nowo.
Wszystkie czynności idą mi wyjątkowo trudno i powoli - taki jest niestety minus choroby, ale w końcu nigdzie mi się nie śpieszy. Przebieram w ubraniach, zmieniam kompozycje na półkach i kompletuje jesienne zestawy. Dla mnie moda na jesień jest fenomenalna. Uwielbiam sweterki, płaszczyki, kryjące rajstopy, pół-buty i kozaczki. Zanim świat przykryje biała pelerynka, ja będę bawić się swoim okryciem. Bardzo lubię ten okres.

























Panuje w Magicznym Domku chwilowy bałagan, mam jednak zajęcie przez kolejne dni mojej choroby. Z przyjemnością odkrywam czekające na jesienny sezon ubrania i robię miejsce na nowe zdobycze. Latem bowiem nie robię praktycznie żadnych zakupów ubraniowych - najwięcej inwestuję właśnie jesienią! :)

Oficjalnie - już jesiennie pozdrawiam czytelników! 
Apsik!
SHARE:

20 września 2011

Szalony Weekend

Ale ten czas leci! Ostatniego posta umieściłam 6 dni temu a wydaje mi się jakby to było przedwczoraj. Dużo się ostatnio działo więc czas przemyka w przyspieszonym tempie. Jest to jednak okres bardzo pozytywny.

Spędziłam przeuroczy weekend z moimi dziewczynami. Okazja była wyjątkowa - kolejny wieczór panieński (a raczej dzień-wieczór-noc). (o swoim pisałam wcześniej tu)
Przebrane za kowbojki spotkałyśmy się 'w samo południe' w parku by wypić lampkę szampana za naszą Anię. 



















Następnie udałyśmy się do pobliskiej szkoły tańca na zajęcia z salsy!  Ah jaki ten taniec jest niezwykle kobiecy!
Po ciężkim treningu polał się kolejny szampan. ;)



































Ania po każdym etapie naszej wycieczki miała zadania do wykonania. Dzięki nim mogła dostawać w nagrodę prezenty. Po zajęciach z salsy musiała oczywiście zatańczyć cały układ, a następnie dostać przynajmniej 3 autografy i dedykacje od najprzystojniejszych mężczyzn na ulicy.  W rytmie Alabama Song trafiłyśmy do najbliższego baru - w biały dzień jak na prawdziwych kowbojów przystało. 




































Ania zasłużyła na pierwsza turę prezentów. :)





















































Czas ruszyć w drogę.

Kolejny cel - park linowy. Miało to być kolejne zadanie Ani, jednak wszystkie postanowiłyśmy wykazać się odwagą i przejść ten przerażający tor przeszkód.

Szaleństwo - decyzja padła na najtrudniejszą, najdłuższą i najwyżej położoną trasę. Odwaga lwem!








































































Dla mnie była to niezmiernie trudna próba charakteru. Gdy wspięłyśmy się po ściance na samą górę myślałam, że padnę! - było naprawdę wysoko. Myślałam, ze nie dam rady. Tor przeszkód był strasznie długi, trudny, nie było jednak opcji by zawrócić. W pełnym skupieniu wykonywałyśmy zadania, było to jak walka o przetrwanie. Niesamowite jest jednak to ile w człowieku jest odwagi gdy tylko się odważy odważyć...
Pomimo totalnego zmęczenia, siniaków, skaczącej adrenaliny satysfakcja po dotknięciu palcami gruntu jest ogromna! 

Pod wieczór padnięte, szczęśliwe uczciłyśmy nasze dokonania - w stajni na sianie.








































A wieczór przy ognisku był również okazją by pożegnać mijające lato... 
Bawiłam się świetnie. Obiecuję sobie zawsze poszerzać swoje horyzonty, stawiać czoło swoim lękom i zachować tą nutkę szaleństwa w życiu... Naprawdę warto.

Ucałowania od Magicznego Domku!
SHARE:

14 września 2011

Suknia Ślubna

Minął już miesiąc od jej debiutu. Tego dnia spisała się znakomicie. Wygodna, przewiewna, zmysłowo rzucająca się przy każdym moim ruchu. Moja suknia ślubna. 
Właściwie powinnam napisać 'sukienka ślubna' gdyż była za skromna by ją nazywać suknią. Byłam jednak z niej bardzo zadowolona i dumna, gdyż uszyta była według mojego projektu. 
Zaprojektowałam ją w 100% pod siebie. Znam swoją figurę jak nikt - jej plusy i niedoskonałości, które potrafię zatuszować. Wiedziałam, że chcę sukienkę dziewczęcą, do kolan, uszytą w linii 'A' z podkreślona talią. Prostotę chciałam złamać oryginalnym dekoltem oraz kolorem - zieloną wstążką w pasie z kokardą z tyłu. Styl retro i lata 50te - moje ulubione. Na początku powstawały szkice.


































Postanowiłam sama zaprojektować i dać do uszycia sukienkę, ponieważ nigdzie nie mogłam znaleźć podobnej. Z resztą najlepiej dopasowana sukienka to ta uszyta na naszą miarę. Nie trzeba iść na żadne kompromisy i  można uszyć taką jaką sobie wymarzyłyśmy.

Współpraca z cudowną Panią Krawcową przebiegała bardzo przyjemnie. Przymiarek miałam niezliczoną ilość, gdyż wszystkie ważne etapy wymagały dopasowania do mojej sylwetki. 
Przyznam, że trochę się bałam jak to wyjdzie. Właściwe szycie rozpoczęłyśmy trochę ponad miesiąc przed uroczystością a sukienkę odebrałam w czwartek wieczorem przed ślubem. Miałam jednak nosa, że wszytsko pójdzie zgodnie z planem. :)






















































Nie uwierzylibyście jak bardzo zaskoczyła mnie cena takiej sukienki. Już sam materiał (3 rodzaje i było tego naprawdę sporo) kosztował niecałe...150zł! Razem z uszyciem moja wymarzona sukienka kosztowała mnie 750zł! Byłam bardzo mile zaskoczona i tym bardziej zadowolona z wyboru jakiego dokonałam. 


























































Ponieważ moja sukienka ślubna ma długość do kolan, wybór butów był niezmiernie ważny. Chciałam żeby były koloru 'Nude' w stylu lat 50tych. Pomimo iż Pan Poślubiony jest ode mnie wyższy o 22 cm, nie chciałam bardzo wysokich obcasów. Chciałam czuć się swobodnie i lekko, tak by móc przetańczyć w nich całą noc. 
Poszukiwania trwały i trwały, lecz gdy tylko zobaczyłam je na wystawie wiedziałam, że będą idealne! To była miłość od pierwszego wejrzenia a uwierzcie mi, że względem butów jestem niezmiernie kochliwa. ;)





































Planuję sukienkę zachować na pamiątkę. Włożę ją razem z butami do wielkiego pudła, do którego będę zaglądać by przywołać wspomnienia z tego wyjątkowego dla nas dnia. Zatrzymałam również monety, które zbieraliśmy przed kościołem jak i rzucany przez przyjaciół ryż. Zasuszony bukiecik i płatki róż oraz podwiązkę i kartki z życzeniami.
W pudełeczku, w którym były nasze obrączki przechowuję coś wyjątkowego. W dniu ślubu dostałam od swojego Taty jednego Schillinga, którego moi rodzice mieli ze sobą w dniu ich ślubu równo 30 lat temu. (22 sierpnia 1981 roku) 




































Bardzo miło wspominam ten dzień. Myślę, że będę ciepło i często wracać do niego myślami. Rozmarzyłam się!
































W październiku umieszczę kilka zdjęć z naszej ślubnej sesji zdjęciowej w plenerze. Mam nadzieję, że się Wam spodoba i że nie macie mi za złe, że tyle postów poświęciłam temu wydarzeniu. Nie mogłam się powstrzymać! ;)

Miłego wieczoru moi drodzy! :*
SHARE:

12 września 2011

Codzienność

Spragnieni nowych wyzwań nie przepadają za codziennością. Napędza ich adrenalina, gonią za niesamowitymi przeżyciami i szukają nowych wrażeń.
Jednak moim zdaniem to właśnie w dniu powszednim można odnaleźć siebie. Pomimo, iż ja również czasami lubię podejmować ekstremalne wyzwania jak np. nasza ostatnia, niesamowita podróż morska, to jestem raczej typem domatora. Chociaż 'dom' w tym przypadku nie oznacza tylko nasz Magiczny Domek. Jest to kilka punktów na mapie w moim mieście gdzie przenoszę się swobodnie w naszej codzienności. Dom moich rodziców (już niebawem ukaże się z nim post "Z cyklu - podglądamy"), dom rodziców Pana Poślubionego, kilka ulubionych sklepów, przytulna knajpka, domy moich przyjaciół, kino, ukochana kwiaciarnia. Czuję się i przemieszczam w swoim mieście bardzo swobodnie. 

Ostatnio rozkoszujemy się naszą codziennością. Nie dzieję się nic wielkiego, jednak każdy dzień różni się subtelnie od siebie. 
To nasza codzienność zdradza jacy naprawdę jesteśmy i na ile doceniamy życie, gdyż nie trudno celebrować wielkie rzeczy i wydarzenia. Trudniej dostrzec potencjał w każdej minucie dnia powszedniego. Nie ma przecież dwóch identycznych chwil, magicznych sytuacji i zdarzeń.

Jedzenie również za każdym razem smakuje inaczej. 














Ostatnio wprowadzamy nowe menu do Magicznego Domku. Powyżej nowy przepis na kurczaka z brzoskwinią i kaszą kuskus. 
Poniżej Gnocchi - domowej roboty kluseczki 'szpinakowe' również autorstwa Pana Poślubionego.





















































Gnocchi przygotowane specjalnie dla naszych sobotnich gości. Stół już w lekko jesiennym nastroju przybrany został nowymi filiżaneczkami, które upolowałam na promocji w Home&You.





















































Jeden z gości był wyjątkowo małych rozmiarów. Baaardzo spodobał się naszym zwierzakom. :)

Na początku  na stole zagościła zupa krem z cukini. (Naszła mnie na nią ochota po tym jak pierwszy raz skosztowałam jej w nowo otwartej włoskiej knajpce koło Magicznego Domku. Nie mieszkamy w centrum miasta więc fajnie, że otworzyli coś ciekawego tuż za rogiem)







































Aż wierzyć się nie chce, że od  czasu naszego wakacyjnego rejsu minęły prawie 2 tygodnie. Jednak nasza codzienności po powrocie jest bardzo przyjemna. Spotkania towarzyskie, wypady do kina (nowy film Woody Allena), sesja zdjęciowa (poślubna), jesienne kobiece zakupy, porządki i plany, plany, plany. Doceniam taką codzienność. 

Ostatnio nawet podszkoliłam się w matematyce! Młodsza siostra Pana Poślubionego przygotowywała się z nim do sprawdzianu.













Uwielbiam szkolne klimaty, bo zawsze ciepło myślę o tamtym okresie. Do tej pory uważam, że rok rozpoczyna się właśnie we wrześniu - nie w styczniu. Po wakacjach, na jesień mam najwięcej postanowień 'noworocznych', planów i zapału do ich wykonania. 
Może zdziwi to niektórych, ale to własnie jesień jest moją ulubiona porą roku! :)

Do następnego kochani!
SHARE:

05 września 2011

Przytulny Dom

Powroty z dalekich podróży są bardzo przyjemne. Lubię wracać do naszego domku. Gdziekolwiek jestem doceniam to, że mam swoje schronienie - własny, jedyny punkt na Ziemi.
Jeszcze kilka dni temu marzyłam o gorącej kąpieli w wannie. Płynęliśmy wolno w zimną, bezwietrzną noc, gdy morze przypominało oleistą, ciemną maź. Była to noc niemiernie mroczna. Morze zlewało się z niebem a cisza dzwoniła w uszach. Myślałam wtedy o naszym domku. Brakowało mi jego ciepła i poczucia bezpieczeństwa. 

Kąpiel w wannie to moja ulubiona terapia rozluźniająco - rozgrzewająca.






















































Pierwsze dni po powrocie najchętniej przechodziłabym w szlafroku i kapciach. Tu odpoczywam, tu wolniej płynie czas.




































Stęskniłam się za naszymi zwierzakami. Jeśli chodzi o leniuchowanie na nich zawsze można polegać - chętnie nam w tym towarzyszą. :)







































































Podczas prania rzeczy po wyjeździe postanowiłam zrobić porządki w kuchni. Po pustkach, które wiały w naszych szafkach i lodówce (przez tempo zeszłego miesiąca nie było w niej nic oprócz światełka!) czas zrobić czystki i zapasy jedzeniowe na nadchodzący  sezon. Przy okazji wyczyściłam lodówkę i pomału biorę się za każdą szafkę i szufladę. Jednym słowem naszła mnie ochota na generalne porządki!



















Oraz ochota na domowe ciasto! Tym razem ciasto marchewkowe.





















































Na parapecie w sypialni pojawił się jesienny akcent - wrześniowe wrzosy. Zapach z kominka unosi się w całym domku a zapalone świece ocieplają nam wieczory. Czuć jesień w powietrzu.








































Jednak w przytulnym domku jesień i zima  nam nie straszne. 




































Dobranoc moi drodzy. :*

SHARE:
© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig