29 września 2025

Jesienna Pielęgnacja Cery

Jesień i zawirowania współczesnych czasów powodują, że chcemy trochę zwolnić i naturalnie przygodzą mi do głowy lekkie jesienne wpisy.

O post o pielęgnacji i kosmetykach kolorowych prosicie mnie bardzo często, a że ostatnio aktualizacja pielęgnacji była aż 4 lata temu, to myślę, że jest to dobry pretekst, by poruszyć ten temat na blogu zwłaszcza w trudnym dla cery okresie przejścia z jednej pory roku w drugą.

Jeśli chodzi o pielęgnację zaznaczę, że w tym wpisie nie do końca chodzi o to czego właściwie używam oraz jakich marek, ale jak doszłam do tego co tak na prawdę mojej skórze służy. Rzeczywiście od jakiego dłuższego czasu jestem ze stanu swojej cery zadowolona i w dużej mierze jest to efekt pielęgnacji, którą wreszcie, metodą prób i błędów, skroiłam na własne potrzeby. Z naszą skórą to trochę jak z ubiorem - wiele lat zajmuje nam odnalezienie własnego stylu, nauka (i akceptacja!) swoich kształtów, tak by ubierać się zgodnie z typem sylwetki. Z pielęgnacją jest to samo, trzeba poznać typ swojej skóry i podążać za jej potrzebami, które mogą się zmieniać w zależności od pory roku, a nawet kobiecego cyklu.

Chociaż mogłoby się wydawać, że po 40-tce zacznę stawiać na pielęgnację anti-aging, to zdecydowanie moim celem nie jest niwelowanie zmarszczek (które są naturalną częścią życia). Kremy napinające wysuszają mi skórę, a te mocno regenerujące zmarszczki zapychają cerę. Na przestrzeni lat doszłam do wniosku, że to co postarza tak naprawdę twarz to nie są same zmarszczki. Co więcej wiele dwudziestoparoletnich dziewczyn ma sporo zmarszczek mimicznych (od pięknego uśmiechu!) a absolutnie nie dodaje im to wieku. 

W kontekście dbania o skórę często pojawia się temat zabiegów z zakresu medycyny estetycznej czyli chociażby botoksu, wypełniaczy czy kwasu hialuronowego. Uważam, że każdy ma prawo decydować o swoim ciele, ale osobiście jestem raczej za naturalnym procesem starzenia się, a nie majsterkowaniu z rysami twarzy. Sama wybrałam inną drogę i wolę pielęgnację opartą na naturalnych metodach, zdrowym stylu życia i chociażby właśnie dobrze dobraną pielęgnacją. W moim odczuciu niestety efekty zabiegów iniekcyjnych bywają zauważalne, a przy dłuższym stosowaniu skóra może reagować w sposób trudny do przewidzenia - zmieniają się rysy, twarz jest opuchnięta i trzeba kontynuować zabiegi regularnie, ponieważ badania pokazują, że po zaprzestaniu ostrzykiwań może być potrzebny czas, by twarz wróciła do swojego pierwotnego wyglądu, a niekiedy zmiany i starzenie się skóry są wręcz bardziej widoczne niż wcześniej. Nie oznacza to oczywiście, że takie zabiegi są złe, ponieważ dla wielu osób są rozwiązaniem, które daje im poczucie komfortu i ja to szanuję, ale ja zdecydowanie czuję się lepiej, stawiając na mniej inwazyjne sposoby dbania o siebie i moim największym marzeniem nie jest udawanie, że jestem młodsza niż w rzeczywistości. Oczywiście jednocześnie dbając by sobie tych lat złą pielęgnacją czy stylem życia nie dodawać. 

Nie przeszkadza mi kreseczka między brwiami (lwia zmarszczka) czy zmarszczki mimiczne podczas uśmiechu. To co według mnie dodaje lat niezależnie od wieku jest szara, zmęczona i chropowata cera. Dlatego dla mnie najważniejsze jest dobre nawilżenie, unikanie przebarwień, gładka cera bez wyprysków oraz rozszerzonych porów. Zdecydowanie większym czynnikiem, który dodaje lat jest zaburzony owal twarzy czy opadająca powieka, ale tu zamiast drastycznych operacji, naprawdę regularne masaże np. kamieniem gua sha działaja cuda. Regularnie wykonywany masaż kamieniem poprawia mikrokrążenie i dotlenia skórę, wspiera drenaż limfatyczny, dzięki czemu zmniejszają się opuchnięcia oraz cienie pod oczami, a także pomaga rozluźnić napięcia mięśni twarzy, co sprawia, że rysy wyglądają łagodniej i młodziej. 

Ponieważ mam do kosmetyków słabość, był taki okres, gdy byłam bardzo niestała w uczuciach jeśli chodzi o kosmetyki. Lubię sięgać po różne produkty, testować a gdy mi się kończą zmieniać na nowe produkty. Wiem już doskonale czego moja cera potrzebuje (przede wszystkim nawilżenia i ukojenia) wiec tego się trzymam, ale testowałam przeróżne marki. Od lat staram się sięgać po naturalne kosmetyki, które niezmiernie sobie cenię, ale sięgam też po specjalistyczne kosmetyki z dobrym składem o silniejszym działaniu. No właśnie.. tych specyfików w pewnym momencie zrobiło się tak dużo, że moja cera zaczęła trochę wariować. W pewnym momencie poczułam potrzebę mocnego uproszczenia swojej pielęgnacji wręcz do minimum i od kilku tygodni używam kosmetyków, które wiem, że ratują i koją moją cerę za każdym razem, zwłaszcza po słonecznych miesiącach i podróżach.

PORANNA PIELĘGNACJA

By nie przesuszyć i nie zaburzyć bariery ochronnej mojej cery, rano przemywam twarz tylko zimną wodą i osuszam swoim specjalnym ręcznikiem (nie używajcie w tym celu ręcznika do całego ciała czy też do rąk, z którego korzystają wszyscy domownicy). Następnie nakładam serum i krem na dzień marki Avene. Bardzo lubię sera, ponieważ czuje, że mam takie głębsze, dwuetapowe nawilżenie skóry. Seria Citalfate jest dla mnie genialna, bo jest mocno regenerująca, redukuje zaczerwienienia (mam skłonności), odbudowuje barierę hydrolipidową, ale jednocześnie jest antybakteryjna, przez co nie powoduje (a wręcz leczy) ewentualne niedoskonałości cery. Bardzo ważne dla mnie jest również to, że chociaż marka Avene słynie z dermokosmetyków, to w swoim składach zawiera 91% składników pochodzenia naturalnego. Oczywiście ten post nie jest absolutnie żadną współpracą, a obecność tej marki możecie zauważyć od samego początku pojawiania się tu postów o kosmetykach (już naście lat!).

Po nałożeniu kremu, myję zęby a następnie nakładam warstwę kremu z filtrem. To konieczny element w profilaktyce przeciwstarzeniowej i gwarancja dobrej kondycji mojej cery pod względem widoczności zmarszczek oraz braku zaczerwień. Od paru dobrych lat po prostu nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez kremu z filtrem SPF 50! Używam go praktycznie przez cały rok, może ciut mniej, gdy zaszywam się w domu zimą. Sięgam po takie kremy z wysokim filtrem, które nie tyle służą "do opalania", ale które dedykowane są dla osób po zabiegach lub z bardzo wrażliwą cerą. Takie kremy mają wtedy dodatkowo działanie kojące oraz antybakteryjne. Wówczas taki krem nie tylko chroni przed złym działaniem promieni słonecznych, ale również pielęgnuje. Jak niemalże na każdy temat w sieci jest wiele opinii na temat filtrów, dlatego sięgam po sprawdzone marki i po filtry mineralne a nie chemiczne, które są bezpieczniejsze dla skóry. Filtr mineralny marki Benton nie tylko chroni przed słońcem, ale doskonale pielęgnuje cerę.

Chociaż pielęgnacja na dzień, ma chronić i koić naszą cerę przez cały dzień, to bardzo ważne jest wieczorne oczyszczanie twarzy.

WIECZORNA PIELĘGNACJA

Niezależnie czy mam na sobie makijaż czy nie, wieczorem stawiam na dobre oczyszczanie twarzy. Najlepsze rezultaty są podczas dwuetapowego oczyszczania - najpierw olejkiem, a później delikatnym, niewysuszającym produktem do mycia twarzy. Obecnie mam różany olejek marki Ministerstwo Dobrego Mydła oraz żel-krem marki Avene. Dzięki nim mam doskonale oczyszczoną cerę z pozostałości makijażu i zanieczyszczeń z całego dnia, ale jednocześnie nie jest podrażniona ani wysuszona.


Zdarza mi się robić demakijaż płynem micelarnym przy pomocy wacików, ale pamiętam, by po aplikacji płynu micelarnego dodatkowo zmyć go mleczkiem lub tonikiem. Płyn micelarny działa jak magnes na zanieczyszczenia, ponieważ zawarte w nim micele przyciągają i rozpuszczają resztki makijażu, sebum oraz kurz. Jednak te same substancje powierzchniowo czynne, które skutecznie chwytają brud, mogą także wysuszać lub podrażniać naskórek, jeśli pozostaną na nim zbyt długo. Pozostawienie płynu micelarnego na skórze oznacza, że jego składniki dalej na niej działają, a wraz z nimi mikroskopijne resztki rozpuszczonych zanieczyszczeń. Może to prowadzić do uczucia ściągnięcia, zaczerwienień a nawet do osłabienia bariery hydrolipidowej. Dlatego warto po oczyszczeniu twarzy płynem micelarnym spłukać go wodą lub przetrzeć skórę tonikiem, hydrolatem czy mleczkiem.

Po oczyszczeniu twarzy na noc nakładam zmiennie dwa produkty. Jeden mój faworyt od lat - czyli krem regenerujący Avene Cicalfate+, który Tworzy film ochronny i efekt opatrunku, który chroni skórę. Przepięknie regeneruje skórę, czuć otulenie na twarzy, ale przez zawartość siarczanu miedzi i cynku ogranicza ryzyko rozmnażania się bakterii i działa oczyszczająco. Pomimo, że mocno nawilża i natłuszcza, nie ma obaw, że spowoduje jakiś wysyp niedoskonałości. Zdarza się, że tego kremu używam również na dzień w mroźne dni lub gdy czuje mocne przesuszenie.

Od jakiegoś czasu wprowadziłam nowy krem do zadań specjalnych, który stosuje co drugi dzień na noc (naprzemiennie z Avene Cicalfate) czyli farmaceutyczny krem Retinobaza 17000 z wysoką zawartością witaminy A (1% stabilnej pochodnej retinolu w postaci estru). Krem jest dostępny w aptece i jest przeznaczony do nawilżania, regeneracji i redukcji zmarszczek, przebarwień oraz zmian trądzikowych. 

Od dłuższego czasu byłam bardzo ostrożna wprowadzając retinol do swojej pielęgnacji. To składnik o udowodnionym działaniu, ale też wymagający gdzie łatwo przesadzić z częstotliwością stosowania i w efekcie podrażnić skórę. Dlatego sięgnęłam po krem Retinobaza ponieważ jest preparatem o łagodniejszym stężeniu, odpowiednim dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z retinoidami.

Takie kremy działają wielotorowo: pobudzają proces odnowy naskórka, przyspieszają złuszczanie martwych komórek, wyrównują koloryt skóry i poprawiają jej strukturę. Retinol oraz jego pochodne stymulują skórę do produkcji kolagenu, co w dłuższej perspektywie może zmniejszać widoczność drobnych zmarszczek i poprawiać jędrność skóry. Wspomagają także regulację pracy gruczołów łojowych, więc są cenione przy cerze skłonnej do niedoskonałości.

Przy retinolu kluczowe jest stopniowe wprowadzanie preparatu, obserwowanie reakcji skóry i obowiązkowe stosowanie wysokiej ochrony przeciwsłonecznej w ciągu dnia. Wtedy można korzystać z jego potencjału bez niepotrzebnych podrażnień.

Krem ma ultralekką, szybko wchłaniającą się formułę, która nie zatyka porów i jest skuteczna w leczeniu różnych problemów skórnych i póki co jestem ogromnie zadowolona z rezultatów bo są widoczne, bez skutków ubocznych, których się obawiałam.

Bardzo ważnym elementem pielęgnacji jest krem pod oczy. Kiedyś próbowałam nawet omijać ten etap, nakładając po prostu krem do twarzy w okolice oka, ale jednak moja skóra w tym rejonie jest bardzo newralgiczna. Po pierwsze mam głęboko osadzone oczy, więc mam tendencję do cieni pod oczami, a po drugie jest to obszar, gdzie najszybciej starzeje się skóra. Specyfika mojej twarzy jest taka, że póki co nie posiadam żadnych kurzych łapek w zewnętrznych kącikach oka (ostatnio Pani kosmetyczka, u której byłam była aż zdziwiona) ale za to podczas uśmiechania zagina mi się skóra właśnie pod oczami. Zmarszczki, które pojawiają się pod okiem podczas uśmiechu, to zmarszczki dynamiczne czyli takie, które powstają w wyniku pracy mięśni mimicznych. Skóra pod oczami jest bardzo cienka, niemal pozbawiona gruczołów łojowych, więc szybciej się ugina przy ruchu. Prawdopodobnie mam inny typ mimiki. Mniej intensywnie angażuje mięsień w bocznych częściach oka, a bardziej w dolnej. W efekcie przy uśmiechu pojawiają się linie właśnie pod okiem, a nie po bokach. Po rozluźnieniu twarzy stają się bardzo delikatne i nie utrwalone. Nie mniej jednak widzę, że na ich wygląd wpływa odpowiednia pielęgnacja i im bardziej jest ta sfera przesuszona, tym jest większa widoczność zmarszczek pod okiem. Dlatego jeśli chodzi o kremy pod oczy, to jestem bardzo wymagająca i nie lubię takich, które szybko się wchłaniają i napinają skórę wokół oka. Kremy pod oczy lubię wręcz treściwe, pomimo, że wymagają dłuższego czasu do wchłaniania. Obecnie mam dwa, które bardzo lubię. Krem marki Martina Gebhardt jest bardzo odżywczy i otulający.

I to byłaby cała codzienna pielęgnacja, ale w swojej kosmetyczne mam również produkty do zadań specjalnych. Zacznę od tych delikatnych preparatów, które używam dodatkowo, gdy np. robię sobie masaż twarzy.

Do masażu kamieniem gua sha stosuje różany olejek w połączeniu z kremem od Ministerstwa Dobrego Mydła. Mam od nich również hydrolat różany (zapomniałam dodać, że jest to dla mnie bardzo ważny etap pielęgnacji i zawsze spryskuję twarz hydrolatem rano i wieczorem przed nałożeniem kremu).


Mocniejsze kosmetyki do zadań specjalnych, które stosuje 2 razy w tygodniu, to są różne sera z kwasami, które mają za zadanie niwelowanie niedoskonałości. Miałam ostatnią takie tendencje w obrębie brody i regularne stosowanie takich preparatów bardzo mi pomogło. Zmiany skórne w okolicy brody są wyjątkowo częste  nawet u osób, które nie mają większych problemów z cerą. Wynika to z tego, że ta strefa jest mocno zależna od gospodarki hormonalnej. Bardzo polecam zwłaszcza serum Your Kaya, który jest moim przyjacielem, w newralgicznej fazie cyklu czy też kwas azelainowy, który pomaga regulować pracę gruczołów łojowych i zmniejszać ilość zaskórników oraz łagodzi zmiany trądzikowe. Jednocześnie hamuje nadmierną produkcję melaniny w skórze, co przekłada się na stopniowe rozjaśnianie przebarwień i wyrównanie kolorytu cery. Jest też dobrze tolerowany przez skórę wrażliwą i nie działa tak drażniąco jak niektóre kwasy AHA czy BHA. 


Takim miłym dodatkiem do pielęgnacji są wszelakie maseczki. Tu rzeczywiście pozwalam sobie na różne marki i trzymam je w koszyczku przy wannie (najczęściej nakładam je podczas kąpieli).
Lubię sięgać po te delikatnie oczyszczające z glinkami oraz silnie nawilżające. Od czasu do czasu używam maseczek w płachcie czy też nawilżających płatków pod oczy.



Podsumowując, w pielęgnacji naprawdę mniej znaczy więcej. Zamiast gonić za nowinkami i gęstą półką kosmetyków, warto zatrzymać się i spojrzeć uważnie na potrzeby własnej skóry. To one powinny decydować o tym, co nakładamy, w jakiej kolejności i jak często. Obserwując swoją skórę i reagując na jej sygnały, możemy dobierać produkty świadomie, bez nadmiaru i przesady. Taki minimalistyczny, przemyślany rytuał pozwala skórze oddychać, utrzymuje jej równowagę i sprawia, że pielęgnacja staje się nie tyle obowiązkiem, wielką przyjemnością. 


Uwielbiam ten moment wyciszenia w zaciszu swojej łazienki.


Minimalizm w pielęgnacji nie oznacza rezygnacji z rytuału pielęgnacyjnego i kosmetyków. To raczej świadome podejście i wybieranie produktów, które faktycznie służą naszej cerze, zamiast gromadzenia przypadkowych nowości. Chodzi o to, by dobrze poznać potrzeby własnej skóry, kupować to, co jest potrzebne i skuteczne, a potem zużywać kosmetyki do końca, zamiast odkładać kolejne słoiczki i tubki na półkę. Taki sposób nie tylko pozwala uniknąć przeciążania skóry zbyt dużą liczbą substancji aktywnych, ale też jest bardziej przyjazny portfelowi i środowisku.
Przyznam szczerze, że sama wciąż uczę się kosmetycznego minimalizmu, chociaż reklamy i nowości kuszą na każdym kroku, obiecując szybkie efekty i magiczne zmiany. Coraz bardziej jednak przekonuję się, że największą korzyść daje uważne obserwowanie własnej skóry, dobieranie kilku naprawdę potrzebnych kosmetyków i zużywanie ich do końca. Dzięki temu pielęgnacja staje się spokojniejsza, bardziej świadoma i naprawdę działa na korzyść cery.

Napiszcie w komentarzu jaki produkt zmienił całkowicie pielęgnacje Waszej cery, do czego nieustannie wracacie, co jest w Waszej kosmetyczce niezbędne (może właśnie jakiś nietypowy krem apteczny?).

Dziękuję Wam za obecność i niebawem wracam z migawkami września oraz kolejnym jesiennym postem, tym razem na temat kosmetyków kolorowych.

Do napisania!
SHARE:

23 września 2025

Wyjazd Przyczepą Kempingową do Słowenii i Chorwacji

Wrzesień tak przygniótł nas natłokiem wszelakich aktywności, że nie miałam nawet chwili, by podsumować nasz wakacyjny wyjazd. Ponieważ lubię uporządkowane wpisy na blogu, nie jestem w stanie ruszyć z jesiennym klimatem (obiecałam przecież luźniejsze jesienne wpisy), gdy nie wrzucę do blogowego pamiętnika naszego wyjazdu. A wyjazd trzymam w szczególnym miejscu w swoim sercu, bo był to przecudowny okres przepełniony wyjątkowymi chwilami.

Nie da się ukryć, że uwielbiam te wyprawy naszą przyczepą kempingową i gdy pucuje domek na kółkach po tych wszystkich wyjazdach by zamknąć sezon, zawsze robię to z takim poczuciem niedosytu i z wielką nadzieją spoglądam w przyszłość na nasze następne wyprawy.

Jeśli nie macie nic przeciwko wakacyjnym klimatom, to zapraszam Was na migawki z naszego wyjazdu.


Podróże przyczepą zmieniły moje podejście do samej podróży. Już nie chodzi tylko o to, by jak najszybciej przedostać się z miejsca na miejsce, ale droga staje się częścią przygody. Vincent spisał się znakomicie i naprawdę dobrze znosi dalsze podróże. 


Zazwyczaj wyruszamy wczesnym rankiem, by dojechać na wybrany kemping gdzieś w połowie drogi. Tu mój mąż sprawuje się znakomicie i zawsze wybierze jakieś urocze miejsce.


Pierwszego dnia był upał, więc fajnie, że na kempingu był nawet basenik, w którym ochłodziły się po podróży dzieciaki.


No i ruszamy dalej w drogę! A widoki przez okno niesamowite!

 Pierwszy przystanek na dłużej to kamping Sobec w Słowenii, która dosłownie mnie zachwyciła!


Soczysta przyroda, lasy, zieleń i czyściutkie potoki oraz jeziora. Dla tych, którzy lubią otaczać się przyrodą to dosłownie spełnienie marzeń. 




Mieliśmy świetnie miejsce w 2 linii brzegowej, więc przy szumie potoku spało się wspaniale! 


Czas wyruszyć na przejażdżkę rowerową! Cudowna trasa do jeziora Bled czyli Słoweńskiej perełki pośród Alp Julijskich.




Woda zachwycająco czysta. W ogóle Słowenia to jedno z najczystszych państw jakie widziałam. Nawet w wiejskich terenach gospodarstwa pięknie uporządkowane, zadbane, schludne. A wszystko dosłownie wtopione w przyrodę wokół.





Tu poranne spacery z psem to zupełnie inny wymiar.


Następnym razem koniecznie musimy spróbować spływu pontonami!


Na kempingu jest idealne jeziorko do pływania na słupie, ponieważ na całej powierzchni głębokość nie przekracza 120 cm. 

Okularnicy mogą pływać.


Pogoda była idealna, ciepło ale bez męczących upałów.



Ej ja też chcę! (I dał radę!)


A my wróciliśmy nad jezioro Bled zwiedzić ponad tysiącletni zamek.


Uwielbiam takie miejsca.


Na miejscu jest muzeum, które z ciekawością zwiedziły dzieciaki.




Do zamku trzeba wejść po schodach na wysokość 100m nad poziomem jeziora, gdzie widoki są zachwycające!



Kemping Šobec w Słowenii to jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Alpach Julijskich. Położony jest nad krystalicznie czystym jeziorkiem, otoczony lasem sosnowym i górami, a tuż obok przepływa rzeka Sawa Dolinka. To idealne miejsce dla osób, które chcą połączyć bliskość natury z wygodą. Kemping jest dobrze wyposażony, a jednocześnie zachwyca spokojem i pięknymi widokami. Panuje tu prawdziwie wakacyjny klimat, gdzie można odpocząć, popływać czy wyruszyć na górskie szlaki. Czułam się niesamowicie połączona z naturą.

Nawet na terenie kampingu były skrzyneczki z ziołami, z których można korzystać.


Uwielbiam chwile, gdy maluje akwarelami pocztówki z naszych podróży.



Na terenie kampingu jest też świetna restauracja, gdzie uczciliśmy nas ostatni dzień w Słowenii.


Bardzo podobały mi się atrakcje na kempingu. Takie... trochę bardziej w moim stylu, niż zazwyczaj na innych kampingach. Był koncert rokowych ballad, czy też Bridge Party, gdzie most został zapełniony okrągłymi stoliczkami i można było spędzić klimatyczny wieczór.


Po kilku dniach w bajecznie zielonym Camping Sobec w Słowenii czas na zmianę klimatu. Zwinęliśmy więc nasze mały obozowisko, zapakowaliśmy wszystko do auta i ruszyliśmy w stronę słońca. Kilka godzin jazdy później dotarliśmy do zupełnie innego świata na Camping Zaton w Chorwacji.

Zaton powitał nas zapachem sosnowego lasu i widokiem turkusowego Adriatyku. Sam kemping to małe miasteczko – szerokie parcele, apartamenty, długie, piaszczyste plaże (rzadkość w Chorwacji!), a do tego mnóstwo atrakcji dla dzieci i dorosłych: baseny, place zabaw, animacje, sporty wodne. Wszystko jest tu super zorganizowane.

Zmiana okazała się strzałem w dziesiątkę. Po chłodnych porankach w Sobec nagle znaleźliśmy się w świecie ciepłych, leniwych wieczorów i długich kąpieli w morzu. Idealne przedłużenie wakacji w zupełnie innym klimacie.


Ponieważ życie na kempingu rządzi się swoimi prawami, zazwyczaj łazienki rekompensują surowy styl życia. Naprawdę można się zdziwić jakie są czyste, zadbane i po prostu przepiękne. Z roślinnością wewnątrz czy też wodospadami.



Na miejscu spotkaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, więc pobyt w Chorwacji nabrał radosnego klimatu.


To niesamowite połączenie gór i morza zawsze mnie zachwyca.


To co uwielbiałam na wyjeździe to gwieździste niebo, niezanieczyszczone światłem miejskim. Mogłam patrzeć godzinami. Nie wiem czy Wam kiedyś o tym wspominałam, ale interesuje się astronomią i znam wszystkie nowinki oraz nowe teorie z tej dziedziny. Im więcej wiem, tym bardziej jest to wszystko dla mnie fascynujące i niepojęte...


Odpoczynek od telefonu, leniwie płynące dni i bez problemu udało mi się przeczytać dwie książki.



Jednym z moich najpiękniejszych wspomnień z pobytu nad Adriatykiem (i jednym z najcudniejszych życiowych doświadczeń) była przejażdżka konna. Już sama droga przez winnice i pachnące dzikimi malinami i trawą pola była niezwykła, gdy na horyzoncie było widać hipnotyzujący błękit morza.

Przejażdżka w terenie miała swoją cudowną kulminację. Myślałam, że będziemy jeździć wzdłuż wybrzeża, więc jakie było moje zdziwienie, gdy weszliśmy do morza dosłownie się zanurzyć. Była w tym wolność, cisza i coś zupełnie niepowtarzalnego, jakby na chwilę wszystko zwolniło, a my staliśmy się częścią tego krajobrazu. Nie mogłam powstrzymać łez bo te emocje, takie prawdziwe i pierwotne, były niesamowicie silne. To naprawdę jedna z tych chwil, które zostają w moim sercu na zawsze.







Koński grzbiet i rower - to moje ulubione środki transportu, które dają mi niesamowite poczucie wolności i jedności z naturą.


Swoją drogą rower to obowiązkowa pozycja dla całej rodziny na dużych kampingach, by sprawnie się poruszać z miejsca na miejsce.


Wakacje i tylko takie problemy czyli czy iść dziś na plaże czy na basen. :)


Bardzo polubiliśmy grę w mini golfa! 




Zaton to bez wątpienia jeden z najbardziej znanych i lubianych kempingów w Chorwacji. To małe wakacyjne miasteczko, które żyje własnym rytmem i naprawdę potrafi zapewnić rodzinom wygodę oraz masę rozrywki.

I choć doceniam wszystkie te udogodnienia i radość dzieci, w głębi serca wolę spokojniejsze miejsca. Takie, gdzie zamiast głośnych animacji słychać cykady, a wieczorem można usiąść z książką nad wodą i mieć wrażenie, że natura jest tuż obok. W Zatonie trochę brakuje mi tej ciszy i kameralności. Jest pięknie, ale bardziej kurortowo niż dziko. 

Dlatego wielokrotnie mieliśmy ochotę oddalić się na bardziej dzikie plaże, gdzie spędziliśmy czas tylko w swoim towarzystwie.




Mogłam namalować kolejną pocztówkę z wakacji.


Malownicza trasa wokół miasteczka Nin w Chorwacji. Uwielbiam nasze rowerowe wycieczki i jestem niezwykle dumna, że Miłoszek tak dzielnie za nami nadąża.

Ten wyjazd był dla nas naprawdę wyjątkowy. Podróżowanie z dziećmi przyczepą kempingową ma w sobie coś co uwielbiam. Jedziemy tam, gdzie chcemy, a dom mamy zawsze przy sobie. To właśnie taki sposób podróżowania sprawia, że wspólne chwile stają się jeszcze bardziej intensywne i pełne naszych małych przygód.

Uwielbiamy spędzać czas blisko natury, trochę spontanicznie, z możliwością zmiany planów, gdy najdzie nas ochota. Mam ogromną nadzieję, że przed nami jeszcze mnóstwo takich wyjazdów, pełnych nowych miejsc, wspólnych odkryć i tych momentów, które zostają w pamięci na długo.

W zimowe dni z przyjemnością wrócę do tego wpisu, by ogrzać się w wakacyjnych wspomnieniach.

Jeśli zdjęcia to za mało, pamiętajcie, że na Instagramie dość regularnie pojawiają się też nasze filmiki.

Filmik z pierwszej części podróży w Słowenii (znajdziesz tu).
Filmik podsumowujący pobyt w Chorwacji (znajdziesz tu).
Moja niezapomniana końska przygoda (dostępna tu).
Oraz pocztówki z naszych tegorocznych podróży (znajdziesz tu).

Ściskam Was mocno i nie wiem jak Wy, ale ja cieszę się na tą jesienną codzienność i wynikające z niej zwolnienie.

Do napisania niebawem!

SHARE:
© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig