Gdy bezpowrotnie odchodzi bliska nam osoba, wraz z jej śmiercią umiera też cząstka nas samych...
Święto Zmarłych ma w tym roku zupełnie inny wymiar. W zeszłym tygodniu, po roku ciężkiej choroby, niecałe 3 tygodnie po swoich 65 urodzinach odszedł mój Tata. W domu, wśród najbliższych. W momencie odejścia byłam przy nim i patrzyłam mu głęboko w oczy...
Chociaż w jego chorobie było mnóstwo kryzysowych sytuacji, a widmo najgorszego unosiło się przez ostatnie miesiące, ten fakt nadal jest dla nas zaskoczeniem. Dlaczego teraz? Dlaczego tak młodo? Skąd taka choroba?
Już drugi raz byłam tuż obok, w chwili odejścia bliskiej mi osoby. Czułam spokój i wdzięczność, że w tych chwilach nie byli sami. Czuję głęboki smutek i za razem ulgę, że Tata się już nie męczy. Był to dla nas potwornie trudny rok.
I chociaż dzisiejszy króciutki wpis piszę przez łzy, to przeżycia z ostatnich dni jeszcze mocniej utwierdziły mnie w przekonaniu, że każdy dany nam dzień jest błogosławieństwem, który musimy dobrze i mądrze wykorzystać. Nie lękajmy się śmierci, lecz póki nie przyjdzie na nas czas celebrujmy życie będąc najlepszą wersją siebie, w otoczeniu najdroższych nam osób.
Mój Tata odegrał w moim życiu kluczową rolę i był jedną z najważniejszych osób, więc tym bardziej nie mogę uwierzyć, że już nigdy się nie spotkamy, nie przytulimy, nie porozmawiamy...
Brak komentarzy
Prześlij komentarz