23 października 2025

Inspiracje Jesieni '25

Uwielbiam przedmioty dnia codziennego i chociaż nie lubię, gdy czyjeś życie ocenia się przez pryzmat rzeczy, które go otaczają (bardzo często są to pozory) to z drugiej strony naprawdę doceniam ich piękno i sposób jak wpływają na nasze samopoczucie. Podziwiam rękodzieło, design czy piękne wydane książki, bo czuć w nich artyzm i ogrom pracy, która za tymi przedmiotami stoi. Zdecydowanie mniej przywiązuje się do produktów masowej produkcji, chociaż oczywiście i tu mogą znaleźć się perełki o ile przedmioty pomagają nam w naszej codzienności. Ta pomoc może być wszelaka, począwszy od typowej funkcjonalności  kończąc na tym, że dany przedmiot w niewytłumaczalny sposób poprawia nam nastrój lub przyczynia się do naszego rozwoju. Jestem osobą, która pomimo zawirowań życiowych potrafi cieszyć się z małych rzeczy, więc mam nadzieję, że dzisiejszy, luźniejszy wpis pozwoli Wam trochę się zrelaksować. 

Jesień to jedna z moich czterech ulubionych pór roku. 😋

Brzmi przewrotnie, ale dokładnie tak jest. Za każdym razem, gdy przychodzi nowa pora roku, mam wrażenie, że to właśnie ta jest moją ukochaną. Gdy nadchodzi wiosna, zachwycam się pierwszymi listkami i tą niepozorną energią, która wszystko budzi do życia. Latem mam wrażenie, że nie ma nic lepszego niż ciepłe wieczory, gołe stopy i słońce na skórze. Jesienią zakochuję się w miękkich swetrach, herbacie z miodem i tym spokoju, który przychodzi po intensywnych miesiącach. A zimą? Zimą lubię to, że można się zatrzymać, zwolnić, schować pod kocem i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.

Lubię to, że każda pora roku ma swój rytm, kolor i zapach. Jesień kocham za to, że znowu udało jej się mnie oczarować: świat staje się cichszy, powietrze chłodniejsze, a życie jakby bardziej poukładane. I choć wiem, że za kilka miesięcy będę pisać o tym samym, ale w kontekście wiosny, niech tak zostanie. Bo piękne jest to, że można się zachwycać w kółko zmiennością pór roku i zawsze mieć ku temu powód.

A jeśli jesień to oczywiście koce! Zrobiłam ostatnio porządki, bo niestety część kocy w naszym domu było doszczętnie zniszczonych. Te kupione dawno temu, wątpliwej jakość bardzo się zmechaciły i wyblakły, część nie przeżyła szczenięcych miesięcy Vincenta i wielu były wygryzione ogromne dziury.

Coraz częściej można spotkać w sklepach koce, które na pierwszy rzut oka wyglądają pięknie - są miękkie, puszyste, przyjemne w dotyku. Ale gdy zajrzymy na metkę, okazuje się, że to 100% poliester. I tu warto się zatrzymać. Poliester to włókno syntetyczne, które nie oddycha. Oznacza to, że pod takim kocem skóra nie ma przepływu powietrza, ciało szybciej się przegrzewa, zaczyna się pocić, a zamiast przyjemnego ciepła mamy wrażenie duszności i wilgoci. Dla dorosłych to po prostu dyskomfort, ale dla dzieci (zwłaszcza maluszków) może to być wręcz niebezpieczne. Nie bez przyczyny w Layette produkcja dotyczy tylko naturalnych tkanin. Naturalne materiały, takie jak bawełna, bambus czy wełna, mają zupełnie inne właściwości. Oddychają, odprowadzają wilgoć, regulują temperaturę ciała. Dzięki temu pod takim kocem naprawdę odpoczywamy: jest ciepło, ale nie gorąco. Warto pamiętać, że nie wszystko, co miękkie w dotyku, jest dobre dla naszej skóry. Czasem to, co wydaje się luksusowe, w rzeczywistości jest po prostu sztuczne. Dlatego zanim kupimy kolejny „mięciutki” koc z sieciówki, warto zerknąć na skład i postawić na naturalność, nie tylko dla komfortu, ale też dla zdrowia. 

W dzisiejszych inspiracjach wełniany kocyk, który kupiłam w TKMaxx - gdzie naprawdę można odnaleźć perełki w super cenach. Ma przepiękny melanż w kolorach beżowo-bordowych.


Jesień to moment, kiedy trzeba zacząć na nowo planowanie rodzinnej rzeczywistości, a i w pracy nie brakuje nawarstwiających się tematów. Oczywiście dobry notatnik to podstawa, a ja akurat skorzystałam ze zniżki, którą miałam przy okazji zakupu nowego case (osłonki do telefonu) i kupiłam sobie świetnej jakości zestaw. (Burga)

Wspominałam Wam już parokrotnie, że stosuje metodę Zen to Done. I chociaż zawsze lubiłam notować i planować, teraz zapisuje nawet najmniejszą sprawę do załatwienia, dzieląc je na różne działy i etapy realizacji. Niesamowicie mi to pomaga ogarnąć otaczającą rzeczywistość nie tylko pod względem terminowego planowania, ale również w dokańczaniu spraw czy pamiętaniu o regeneraci. 


Ostatnio powróciłam do noszenia zegarka, który sprezentował mi mąż na Gwiazdkę. 
Zegarek typu Garmin to coś więcej niż gadżet sportowy. Dla mnie to codzienny towarzysz, który wygląda jak klasyczny zegarek, a jednocześnie dba o zdrowie i o sen. Wybrałam Garmin Lily 2 Classic, bo chciałam, żeby wyglądał elegancko, a nie jak typowy smartwatch z ogromnym ekranem. Lubię, gdy technologia wtapia się w codzienność, a nie ją dominuje. Doceniam, że zegarek nie wygląda jak urządzenie sportowe. Ma delikatną tarczę, subtelny design i cienki pasek więc bez problemu pasuje do codziennego stroju, a nawet do sukienki. 

Najbardziej zależało mi na monitorowaniu jakości snu. Zawsze ciekawiło mnie, dlaczego niektóre noce dają mi prawdziwy odpoczynek, a po innych budzę się zmęczona, mimo że przespałam osiem godzin. Garmin analizuje długość snu, fazy (lekki, głęboki, REM) i pokazuje, jak ciało regeneruje się w nocy. Dodatkowo funkcja Body Battery podpowiada, jak bardzo organizm jest „naładowany” co świetnie uzupełnia dane o śnie. Dzięki temu zaczęłam bardziej świadomie podchodzić do odpoczynku i łatwiej mi zauważyć, jak stres, późne siedzenie przy komputerze czy wieczorna kawa wpływają na mój sen. Wszystkie te dane zbierane są automatycznie, wystarczy, że zegarek mam na nadgarstku przez całą dobę. Jest lekki i wygodny, więc spanie z nim wcale nie przeszkadza. Rano wystarczy spojrzeć w aplikację, żeby zobaczyć, jak wyglądała noc i czy ciało rzeczywiście się zregenerowało. 

Bardzo często pytacie skąd ja na to wszystko czerpię siłę - ale ja naprawdę czasami jadę na ostatkach energii. Ponieważ pomysłów mi nie brakuje, muszę naprawdę dbać o dobre gospodarowanie swoją energią. Zegarek jest mi w tym pomocny, bo dzięki niemu uczę się swojego organizmu.



Prosiliście mnie o wpis o jesiennej szafie i nawet przymierzałam się do takiego wpisu, jednak by oddać w pełni koncepcję mojej szafy musiałabym poświęcić na to trochę więcej czasu niż obecnie dysponuję. Pamiętam podobny wpis lata świetlne temu, z różnymi kombinacjami stroju i było to szalone przedsięwzięcie. 
Bardzo lubię jesienną szafę, całą kolorystykę, która wówczas panuje i dlatego szczerze mówiąc jesienią i wiosną mam co na siebie włożyć, natomiast latem i zimą moja garderoba jest w sumie bardzo uboga. Z drugiej strony żadna ze mnie blogerka modowa, lubię ubierać się jak mi gra w duszy, ale nie podążam za żadną modą i doszłam do wniosku, że nie czuję się osobą, która mogłaby Was tu szalenie inspirować. Ja po prostu staram się dopasowywać ubrania przede wszystkim strój do swojej sylwetki, więc raczej sięgam po basicowe fasony. Moim charakterystycznym elementem własnego stylu jest podkreślenie stroju jakimś kolorem lub dodatkiem: apaszką, broszką (uwielbiam i kolekcjonuję!), butami czy torebką. Lubię porządne płaszcze, dobre buty i torebki. I nie chodzi o marki, ale o skład i dobre wykonanie. Czasami zakładam po prostu jeansy i T-shirt a nutkę artyzmu daje świetny ciemnozielony (wełniany) płaszcz z przypiętą broszką, torebka i buty. Jeśli chcecie mogę zrobić wpis nie tyle o jesiennej szafie a raczej o tych wszystkich dodatkach, które sprawiają, że czuję się dobrze i w zgodzie ze sobą.

A jeśli o torebki chodzi, to mam małą kolekcję (która mocno zmieniła się od ostatniego wpisu na ten temat). Od ponad roku chodzę właściwie z torebkami Daag, czyli świetnej jakości torebkami wyprodukowanymi w Polsce. Oczywiście znacznie tańsze są torebki z sieciówki, które przetrwają jeden sezon, a z kolei wiele znanych marek aspirujących do luksusowych tworzy średniej jakości torebki z poliuretanu za znacznie wyższe kwoty. Tu jest jakość idealnie wywarzona z ceną. Na jesień kupiłam sobie torebkę Harmony w przepięknym odcieniu brązu. A do niej dopasowałam przywieszkę z jamniczkiem, którą kupiłam w sklepie Wasalaa.

Mam też tak, że jak się wpakuję w daną torebkę, to noszę ją cały sezon. Dlatego mam swoje ulubione: na jesień (ciemnobrązowa Harmony) na zimę (czarna struś Maria), całą wiosnę chodziłam z karmelową (Mini Harmony) a na nadchodzące lato zamówiłam sobie ostatnio (Mini Emanuelę). Oczywiście sezony jesień-zima i wiosna-lato mogę stosować wymiennie. 


Skłamałabym, gdybym powiedziała, że otaczają mnie rzeczy tylko polskiej produkcji, jednak od lat jestem niezmiernie duma z tego co się u nas produkuje i sięgając po rodzime produkty czuję jakąś dodatkową satysfakcję. Ostatnio dosłownie zachwycił mnie kosmetyk polskiego producenta. Już od dawna stosuję kosmetyki Ministerstwa Dobrego Mydła, ale gdy tylko wprowadzili nowość - pielęgnacyjny podkład do twarzy CareUp nie mogłam się powstrzymać. To hybryda makijażu i pielęgnacji: zapewnia lekkie do średniego, budowalne krycie wyrównujące koloryt, jednocześnie nawilża i rozświetla. Formuła zawiera antyoksydanty (stabilna witamina C) i składniki wzmacniające barierę lipidową, a producent wskazuje według producenta wzrost nawilżenia o 9,6% i poprawę jędrności o 6,4%. Ma bardzo zaskakującą konsystencję takiego gęstego musu, który jednocześnie genialnie się rozprowadza. Nie miałam wcześniej aż tak dobrze nawilżającego podkładu, który nie dość, że pięknie wygląda na cerze, to dodatkowo ma cudowny, naturalny skład. (Ja mam w kolorze Rose Macaron) Do tego przepiękne, eleganckie opakowanie - chapeau bas! 


Jeśli jeszcze w kosmetykowych zachwytach jesteśmy, to od jakiegoś czasu rodzinnie zachwycamy się pianką do mycia od Rituals. Mamy różne zapachy i rodzaje i cała rodzina się od nich uzależniła. Bardzo często jest na nie promocja, a taka pianka, ponieważ wystarczy dosłownie jedna mała pompka do umycia całego ciała, starcza na bardzo długo.


Po wakacjach czułam ogromną potrzebę powrotu do regularnej praktyki jogi, ale jakoś natłok spraw, długo nie pozwolił mi się za to jakoś porządnie zabrać. Potrzebowałam jakiegoś powiewu świeżości i pomyślałam o zmianie mojej starej już maty. Znalazłam dosłownie cudeńko! Przepiękny design, który nawiązuje do natury (do tego malowanej akwarelą!) z uwaga 100% naturalnym składem czyli portugalskim korkiem i naturalnym kauczukiem. 
Cudownie się ją rozwija, pięknie przylega do podłoża i jest niezwykle miękka i miła w dotyku. Do tego przepięknie pachnie! W morzy dostępnych ofert ta mata tak mnie oczarowała, że od razu sprowadziłam rożne wzory do naszego sklepu Layette (gdzie możecie ją oczywiście kupić).




Zastanawiałam się długo, jaką książkę Wam dziś polecić. Bo czytam różne rzeczy i to bardzo różne. Ostatnio wróciłam do klasyki: „Władca much” Golding'a, trochę Bukowskiego, „Wilk stepowy” Hesse, „Czarodziejska góra” Mann'a. Lubię ten rodzaj lektur, które niekoniecznie są łatwe, ale zostają w człowieku na długo.
Z drugiej strony mam też słabość do książek popularnonaukowych. O zdrowiu, psychice, emocjach, o tym, jak funkcjonujemy i jak próbujemy się w tym świecie się odnaleźć. Ale tym razem chciałam zaproponować coś zupełnie innego. Coś, co oderwie nas od codzienności, nie przez ucieczkę w pustą rozrywkę, ale przez wejście w świat, w którym rzeczywistość i magia przeplatają się tak naturalnie, że przestajemy zauważać, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Mówię o pierwszej części trylogii "Florentyna od Kwiatów" książce, która przedstawia realizm magiczny w polskim wydaniu - pełen natury, symboli, dziwnych zbiegów okoliczności i ludzi, którzy niby są tacy jak my, a jednak noszą w sobie coś z innego świata. Autorka prowadzi czytelnika przez miasteczko, w którym czas płynie trochę inaczej, a rzeczy pozornie zwyczajne  lecz mają w sobie tajemnicę. Jest w tym coś z Marqueza, ale też coś bardzo naszego: swojskiego, melancholijnego, pachnącego polską wsią i dzieciństwem. To jedna z tych książek, które czyta się powoli, z poczuciem, że każda strona coś w nas otwiera. I że nie trzeba od razu wszystkiego rozumieć wystarczy pozwolić się prowadzić. Więc jeśli szukacie lektury na długie jesienne wieczory, czegoś, co nie tylko pozwoli zapomnieć o codzienności, ale też przypomni, że magia bywa bardzo blisko to polecam Wam tą pozycję. 


Mam nadzieję, że ten wpis będzie dla Was małą odskocznią od codzienności, rozluźni, nastroi jesiennie i pozwoli choć na chwilę zwolnić. 🍂

Dajcie znać, co Wy odkryliście (lub odkrywacie) tej jesieni - może odkryjemy razem coś, co jeszcze piękniej wpisze się w ten spokojny, złoty czas.

Ściskam mocno i do napisania już niebawem.
SHARE:

1 komentarz

  1. Och, ja z całym przekonaniem mogę polecić serię książek „Siedem Sióstr”, które wręcz pochłonęłam jednym tchem! :)

    Lubię masła do ciała marki Rituals, a ostatnio będąc w Douglas sięgnęłam po ich firmową markę, zachwyciłam się masłem o zapachu Manoi oraz pudrem wykończeniowym, który ma działanie nawilżające.

    A jeśli chodzi o modę, to bardzo chętnie poczytam o dodatkach, pamiętam te dawne wpisy z różnymi kombinacjami ubrań :) Ubierasz się Gusiu w polskich markach czy stawiasz też na sieciówki?

    OdpowiedzUsuń

© Magiczny Domek. All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig