Z łezką w oku żegnam miniony miesiąc bowiem upłyną mi w zawrotnym tempie, a przecież czerwiec jest jednym z moich ulubionych miesięcy w roku. Czerwiec ma smak turkawek i czereśni, jest końcem pewnego etapu w roku, a wraz z moimi urodzinami zawsze rozpoczynają się wakacje. Cieszę się na ten czas jak dziecko.
W tym roku czerwiec obfitował w podróże co pozwoliło delektować się latem już nieco wcześniej. Jeśli macie chwilkę na obejrzenie fotorelacji z naszej codzienności to zapraszam do migawek miesiąca.
Naleśnikowe szaleństwo w ogrodzie na Dzień Dziecka.
Oczywiście nie ominęliśmy głosowania. Uczę dziewczynki, że niezależnie od poglądów politycznych, powinny zawsze głosować i docenić to, że poprzednie pokolenia kobiet walczyły o prawo do głosu.
Już wielokrotnie wspominałam, że nie przepadam za lataniem i mam w sobie dużo lęków od czasu kiedy miałam bardzo trudne przeloty do Stanów w 2003 roku...
Unikam takich podróży jak ognia, ale czasami po prostu się nie da i nie chcę być niewolnikiem swoich fobii.
Chociaż podczas lotu były całkiem spore turbulencje zapanowałam nad strachem stosując techniki oddechowe (tak zwane "oddychanie pudełkowe", którego warto nauczyć się dużo wcześniej np. podczas medytacji) oraz robiłam sobie wcześniej wizualizacje w czasie jazdy samochodem - zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że są to turbulencje w samolocie, bo przecież jadąc autem też odczuwamy drgania i wstrząsy, a nie boimy się, że ten - znacznie mniejszy pojazd - się rozpadnie.
Dobrze, że w ostatnim czasie nadgoniłam kilka książek. Uwielbiam tryb działania mózgu podczas lektury. Czytanie książek to dziś nie tylko forma relaksu, ale i świadomy wybór spokoju w świecie pełnym bodźców. W dobie cyfryzacji, gdy uwaga jest rozproszona przez ekrany i algorytmy, książki pozwalają na głębsze zanurzenie się w treści, rozwijają koncentrację, empatię i wyobraźnię. To także sposób na pielęgnowanie języka, myślenia i refleksji – umiejętności, które tracą na sile w kulturze szybkich kliknięć. W czasach, gdy technologia „myśli” za nas, książki przypominają, jak cenne jest myślenie samodzielne.
(książka to "Małe cnoty" Natalii Ginzburg)
Choć widziałam ten koncept już wcześniej, bardzo podoba mi się idea bibliotek plenerowych, które można było znaleźć w Villefrance. To niewielka, ogólnodostępna konstrukcja (najczęściej w formie domku lub skrzynki), ustawiona w przestrzeni publicznej – np. w parku, przy skwerze, na osiedlu lub pod szkołą – w której znajdują się książki dostępne dla każdego, bez opłat i formalności.
Zasada działania jest prosta: można wziąć książkę, przeczytać ją, a potem zwrócić lub przynieść inną. Ideą tych miniaturowych bibliotek jest promowanie czytelnictwa, dzielenie się literaturą i budowanie lokalnej wspólnoty.
Często działają w duchu ruchu bookcrossingowego, zachęcając do swobodnego krążenia książek między ludźmi.
Zupełnie się nie spodziewałam, że z lotniska odbierze nas cała ekipa, nawet Vincencik! Ogromnie się wzruszyłam i narobiliśmy masę pisków, okrzyków oraz szczeków w hali przylotów! 😄
Pączuś zabawkowy dla naszego psiunia.
Jakie to urocze! Dostaliśmy od Gabrysi list. Dzieci w ramach nauki pisania listów poszli również na pocztę je nadać. Robię się coraz bardziej sentymentalna na punkcie tych wszystkich oldschool'owych rzeczy.
( Cieszy mnie bardzo, że Gabrysi smakują w szkole również obiady.😛)
Zaskoczyła mnie pogoda, czasami bywało tak zimno, że od razu naszła mnie ochota na rosół. Ten z młodej włoszczyzny jest przepyszny!
W ogrodzie sporo pracy, a jak na ironię teraz nie mam aż tyle czasu na ogrodowe porządki jak na początku sezonu. Dobrze, że mam swoich pomagaczy.
Największym wyzwaniem tego miesiąca, i piszę to z pełnym przekonaniem, było odgruzowanie naszej przydomowej kanciapy, którą ostatni raz sprzątaliśmy na tiptop 8 lat temu.
Z biegiem lat człowiek nie tyle kolekcjonuje rzeczy, co po prostu je gromadzi. Bez planu, bez sentymentu – po prostu z przyczyn niezależnych od nas. Tu wiertarka, tam komplet śrubek „na wszelki wypadek”, stół roboczy, który miał się przydać do jednego projektu i został na lata. Z czasem narzędzia, meble, sprzęty ogrodowe czy elementy wyposażenia firmy (jedną w tym czasie zamykałam, a niedawno zmienialiśmy siedzibę Layette i też pojawiło się kilka dodatkowych przedmiotów) zaczynają żyć własnym życiem. Bo przecież nie wszystko da się tak po prostu wyrzucić. Rzeczy są wciąż dobre, sprawne, użyteczne – tylko że już nie dla nas. Muszą więc gdzieś trafić. Znaleźć nowy dom, nowy warsztat, nowy sens. I właśnie wtedy człowiek zaczyna rozumieć, że przedmioty też mają swoje cykle życia – tak jak my. I że warto im pozwolić trwać, ale już gdzie indziej. Te porządki były niesamowicie oczyszczające.
A potem zrobiło się strasznie gorąco i dzieciaki namówiły nas na wyciagnięcie ślizgawki i rozłożenie namiotu w ogrodzie.
Sezon na peonie. 🌺
W nowym miejscu Layette wszystko pięknie poukładane wraz z nową świeżą energią do działania. Tylko, że zbliżają się wakacje z trójką dzieci w domu i będzie trzeba jakoś to ze sobą pogodzić.
Czasem mam wrażenie, że próbuję ogarnąć kilka światów jednocześnie – i w każdym z nich czuję się trochę nie na miejscu. Jestem mamą. Prowadzę firmę. Zarządzam domem. Do tego dochodzą projekty, decyzje, remonty, wyjazdy. I choć każdy z tych elementów mojego życia jest dla mnie ważny, to kiedy nakładają się na siebie, czuję, że nie nadążam.
Zamiast dumy z tego, że robię aż tyle, pojawia się poczucie, że w żadnym z tych miejsc nie jestem wystarczająco dobra. I choć wiem, że robię wszystko z serca – to czuję, że w każdej z tych ról coś umyka, czuję presję, że zawodzę.
Ale może… może to właśnie złoty środek. Między perfekcją a bałaganem, między ambicją a zmęczeniem. Może to tam toczy się prawdziwe życie. Czasem nie trzeba więcej. Czasem wystarczy być.
To okno - świetlik jest po prostu magiczne!
I potem siup ruszyliśmy w kolejną podróż przyczepą kempingową. Miałam pomocników przy szybkim pakowaniu i Marysia przygotowała nam na drogę bułeczki. Nawet każda była podpisana.
Zabrałam ze sobą trochę francuskiego klimatu. Przywiozłam ten sos do sałatek na bazie oliwy, octu balsamicznego i ziół prowansalskich - cudo!

Zimna oranżada zdradzi, gdzie się wybraliśmy.
Bardzo lubimy klimat Ciechocinka. Jeździmy tam w sumie co roku w czerwcu powdychać powietrza przy tężniach, pojeździć na rowerach (miasteczko jest niewielkie i nie jeździ tam wiele samochodów) a do tego blisko jest na wieś i panuje tam taki spokojny klimat bez spinki.
Chociaż Miłoszek już podłapał jazdę na rowerze na dwóch kółkach w zeszłym roku, to w tym sezonie już lepiej manewruje kierownicą i sam jeździ na większe trasy. Z fotelika na rower, za to do koszyczka trafił Vincent, który dzielnie jeździł z nami.
Zawsze staramy się kupować lokalne przysmaki, gdziekolwiek jesteśmy.
Tym razem pojechaliśmy nad Wisłę i zrobiliśmy 13 kilometrów (dla Miłoszka to naprawdę dobry wynik).
Uwielbiam odkrywać takie dzikie miejsca.
Hmmm chodziły za mną pierogi z mięsem (te były z kaczki). Przepyszne!
Życie potrafi być niezwykle piękne. Czasem aż trudno uwierzyć, ile w nim czułości, zapachów, kolorów czy zachwytów. Ale są też dni, które są cięższe i a czas zatrzymuje się w rozedrganiu.
W ostatnim czasie pożegnaliśmy wujka – brata mojej Babci. Ukochanego, ciepłego, z którego śmiechem kojarzy się całe moje dzieciństwo. I znów wróciły wspomnienia Babi, która odeszła parę lat temu, jakby to wszystko było wczoraj. I wtedy to piękne życie, które na co dzień biegnie szybko i kolorowo, zatrzymuje się na chwilę. Pojawia się pustka, zaduma, łzy.
Ale też wdzięczność. Za to, że zdążyłam się z wujkiem pożegnać zaledwie dwa dni przed śmiercią. Nie miałam pojęcia, że tak to się zakończy, ale będąc we Francji maiłam z wujkiem bardzo wzruszający sen, i chociaż mieszkał w innym mieście, czułam, że muszę go jak najszybciej odwiedzić. Pojechałam razem z bratem i Mamą.
Życie składa się też z obietnic dawanych naszym bliskim, a ja obiecałam Marysi wagary pod koniec roku szkolnego, wiec udałyśmy się z Babcią na ulicę Piotrkowską.
Zjadłyśmy pyszne śniadanko, pospacerowałyśmy po mieście i sklepikach. Czas wartościowy z jednym dzieckiem jest niezwykle ważny.
Czas na domowego fryzjera dla całej trójki. Cała procedura mycia włosów, ścinania, suszenia zajmuje średnio 2h 10 min. 😅
Już za chwilę skończę czerwiec swoimi urodzinami i nie mogę wręcz uwierzyć, że od ostatnich minął już rok! Możecie zajrzeć do mojego zeszłorocznego Tea Time, a ja wracam do pakowania nas na jutrzejszy wyjazd. Jak tylko dziewczynki odbiorą swoje świadectwa, ruszamy dalej naszym domkiem na kółkach.
Mam wiele planów na nadchodzące wakacje, nie tylko wjazdowych ale też typowo "domowych". Mam nadzieję, że w najbliższym czasie pojawią się również jakieś wnętrzarskie wpisy. Oby na to wszystko starczyło sił i czasu oraz odwagi!
Pozdrawiam Was ciepło i do napisania za jakiś czas.
Jesteście przecudowną rodziną !!! Gusiu to Twoja zasługa - stworzyłaś ciepło i harmonię - brawo i szacun dla Ciebie
OdpowiedzUsuńDziękuje Ci kochana z całego serca za ciepłe słowa! Dodają skrzydeł. :*
UsuńJak się boisz latać, to trzeba było pojechać domkiem na kółkach.
OdpowiedzUsuńPodróż przyczepą to ukochana rodzinna opcja, ale akurat na ten wyjazd miałam tylko tydzień, więc najważniejsze, że udało mi się pokonać swój strach i zrobić to, co sobie zaplanowałam. Wychodzenie ze strefy komfortu bywa trudne, ale daje ogromną satysfakcję!
UsuńPo co ten sarkazm?
OdpowiedzUsuń