- Dziś post dla wytrwałych czytelników. ;) -
[Odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży, zastanawiałam się jak zmieni ona Magiczny Domek w sferze blogowej. Blog początkowo miał być przecież typowo o tematyce wnętrzarskiej. Jednak jakoś naturalnie, już dawno temu, zaczęły się pojawiać posty o naszym życiu w Magicznym Domku. Ponieważ teraz przeżywamy wyjątkowy czas w naszej szalonej rodzince, temat ciąży, a w przyszłości dziecięcego świata, z pewnością zacznie się gdzieś przeplatać. Mam świadomość tego, że czytają nas przeróżne osoby i nie każda ma ochotę na taką tematykę, dlatego uspakajam, że 'normalne' posty nie znikną. :) Musimy tu znaleźć kompromis. Pisanie na te tematy to moja naturalna potrzeba, wnikająca z pewnego okresu w moim życiu - w końcu muszę czuć się na tych 'stronach' swobodnie i być sobą. :) Zawsze można przeoczyć/przeskoczyć jakiegoś ciążowo-pokrewnego posta (jak np. mój brat szerokim łukiem omija posty o kosmetykach ;) ) i każdy będzie zadowolony.]
Dziś właśnie w ciążowym tonie będzie, a mianowicie o Pierwszym Trymestrze w Magicznym Domku. Piszę i dlatego, że sama chłonęłam takie posty jeszcze kilka tygodni temu, ale również dlatego, że chcę ten okres zapamiętać jak najlepiej. Po kilku latach pisania bloga, wiem, że takie kartki z pamiętnika sprawdzają się idealnie! :)
Ciąża i jej temat to bardzo specyficzna przestrzeń. Z jednej strony to intymne zdarzenie w rodzinie. Z drugiej strony jest to takie szczęście, że ma się ochotę wręcz zatrzymywać ludzi na ulicy, by oznajmić im (jakby ich to wielce interesowało ;) ) że oto stoi przed nimi 'ten wyjątkowy stan brzucha'!
Sama nie wiem co jest dobre i gdzie jest granica. Czasami nie dociera mnie ilość osób, które czytają i oglądają życie w Magicznym Domku, wiec często piszę trochę sama dla siebie i automatycznie robi się intymniej.
No nie będzie, aż tak intymnie, by opisywać tu jak doszło do tego całego 'zamieszania' :), ale mogę powiedzieć Wam jedno, czułam pismo nosem, że jest jakoś inaczej.
Kłucie w środku (zagnieżdżenie), ogromne wzdęcia (ciągle mi wszystko bulgotało), potem objawy jak na nadchodzącą miesiączkę (bolące piersi, bóle menstruacyjne), ale jakoś dziwnie inne niż zazwyczaj. Do tego jedna rzecz się nie zgadzała. Zazwyczaj cera przed rozpoczęciem nowego cyklu bywała paskudna, a tu proszę - idealnie gładka. Gdy dzień zero nie nadszedł, już następnego dnia zrobiłam test ciążowy, no i było wszystko jasne. :)
I co się okazało? Nie było płaczu, czy przerażenia (jak bywa na tych niektórych filmach) ani przesadnego skakania z radości. Po prostu śmiałam się do siebie, nie dowierzałam i od razu poczułam się kimś wyjątkowym! :) (to są własnie te bardzo miłe uboczne skutki bycia w tym stanie) :)
Oczywiście zadzwoniłam od razu z tą wiadomością do Pana Poślubionego, który był akurat na wyjeździe służbowym, chociaż lata temu wyobrażałam sobie, że zrobię to przy blasku świec, przy romantycznej kolacji wręczając np. buciki (no kiedyś ta wizja nie była aż tak obcykana). Ta! Emocje są tak silne, że nie da rady ich powstrzymać. :)
Tego samego dnia powiedziałam o tej nowinie (jeszcze jakże niepotwierdzonej naukowo) moim kochanym dziewczynom (Kasi i Juli), które są bardzo biegłe w tych około ciążowych sprawach. Dostałam wytyczne co robić dalej. Tak więc stosując się do zaleceń, następnego dnia pobiegłam na badanie krwi (hormonu beta hCG) a po upłynięciu 48 godzin na kolejne (przeważnie gdy ciąża przebiega prawidłowo stężenie hormonu powinno wzrosnąć w drugiej dobie o przynajmniej 100%) i miałam potwierdzenie w rączce. Kupiłam suplementy (kwas foliowy) i umówiłam się na wizytę do lekarza.
Rodzinie powiedzieliśmy dość szybko, najbliższym przyjaciołom ciut później, ale nie czekaliśmy do końca pierwszego trymestru. Nie wierze w zapeszanie, wiec tym najbliższym chciałam powiedzieć jak najszybciej.
Pierwsza wizyta u lekarza (6 tydz. ciąży) była bardzo stresująca i wcale nie dlatego, że coś było nie tak. Również lekarka (z polecenia) była miła i kompetentna. Byłam po prostu taka podekscytowana, że nie mogłam skupić się na poleceniach! Lekarka kazała rozebrać górę, a ja zdjęłam dół. :) Gdy w końcu kazała przygotować się do badania ginekologicznego, ja ubrałam się cała. :) Całe szczęście, że na badaniu był Pan Poślubiony (jeśli od razu zapytacie czy się wstydzę - to nie, nie wstydzę się męża, nawet na fotelu ginekologicznym :)), który słuchał szczęśliwy wszystkiego ze stoickim spokojem. :) Przy pierwszym USG doktor potwierdziła ciąże..."jeden pęcherzyk ciążowy, o! i jest drugi, ciut mniejszy!"
Bliźniaki?? Byliśmy bardzo zaskoczeni! Ale poinformowano nas, że na tym etapie ciąży wszystko może się zdarzyć i pęcherzyki mogą rozwinąć się oba, albo rozwinie się ten silniejszy. I tak się właśnie stało.
Przy następnym USG (9 tydz. ciąży) okazało się, że prężnie rozwija się jeden człowieczek, a drugi pęcherzyk się wchłonął. Na początku byliśmy zawiedzeni, chociaż nie ukrywam, że z przerażeniem czytałam blogi i portale o bliźniaczych ciążach i późniejszym wychowaniu, ale w jakimś stopniu czuliśmy się z ta myślą fajnie. Po jakimś czasie pomyślałam sobie jednak, że z jednym dzidziusiem to przynajmniej damy radę! :)
No i już wtedy widać na USG serduszko i jest to naprawdę przyjemne i lekko abstrakcyjne uczucie (W czwartym miesiącu, nie czuje jeszcze ruchów dzidziusia i wciąż nie mogę uwierzyć, że mieszka właśnie we mnie).
Na badania USG chodzę raz w miesiącu prywatnie, natomiast równolegle chodzę po bezpłatne badania ogólne do rejonowej poradni na NFZ. W pierwszym trymestrze zaleca się niesamowitą ilość badań, oczywiście wszystko w swoim czasie zrobiłam. Przy kolejnym badaniu USG (13 tydz. ciąży) byliśmy zszokowani jak bardzo w tym czasie rozwija się ludzki organizm! Dzidziuś przypominał już człowieczka i ruszał się niesamowicie płynnie i szybko! W 13 tygodniu miałam też nieinwazyjne badania prenatalne (czyli specjalistyczne USG i badanie krwi).
Jest coś w niepokojącego w tym pierwszym trymestrze - tyle się słucha, czyta (nie róbcie tego za często!!), że każde USG i dobre wyniki badań bardzo uspakajają. Nie wiem jak radzą sobie dziewczyny np. w Wielkiej Brytanii, gdzie ciążą zaczynają się zajmować dopiero po 3 miesiącu. (oczywiście i tam się rodzą zdrowe dzieci, wiec i bez tego można! Ale co jak co, w Polsce prowadzenie ciąży jest naprawdę zadowalające.)
Dzięki tak wczesnej opiece biorę np. Luteinę (ze względu na znikające jajeczko, które spowodowało minimalne zabarwienie krwią) i czuję, się dzięki temu bezpieczniej. Lepiej dmuchać na zimne! :)
Tak więc wszystko wspaniale, ale jak minął mnie samej ten ponoć najtrudniejszy okres w ciąży?
Zachcianki? - Tak!
I była ogromna chęć na marchewkę z groszkiem na samym początku, potem dzień gdy w myślach miałam rodzynki w czekoladzie, ogórki się również przewinęły i niepohamowana ochota pewnego wieczora na śledzie! Dni jedzenia więcej i dni gdy apetyt był minimalny.
Nudności i wymioty? - Tak i nie!
Nie wymiotowałam ani razu, więc chyba jestem szczęściarą! Jednak bywały dni kiedy było mi lekko niedobrze (tak delikatnie, coś jakby z przejedzenia).
Częste siusianie? - Tak!
Nasiliło się w 3 miesiącu. Wcześniej wydawało mi się, że to występuje pod koniec ciąży jak dzidziuś naciska na pęcherz, a tu okazało się, że ta ciążowa przypadłość towarzyszy nam niemalże od początku ciąży za sprawą hormonów.
Burza hormonów? - Tak i nie!
W tej sprawie Pan Poślubiony ma inne zdanie, bo ja uważam, że jestem taka sama jak wcześniej! Wręcz zauważam w sobie czasami pokłady stoickiego spokoju. No może... z wyjątkiem jednego wydarzenia w 12 tyg. ciąży, gdy złapała mnie policja, gdy rozmawiałam rzekomo przez telefon w samochodzie.
Tylko jedno zdanie powiedziałam jak cywilizowany człowiek, po czym ryknęłam płaczem, zaczęłam krzyczeć na policjanta, rzucać się po samochodzie, z rozmazanym makijażem kazałam się aresztować i wykrzykiwać, że jestem w ciąży, że są potworami... no cóż... puśćmy to w niepamięć!
*notabene puścili mnie bez mandatu pewnie myśląc, że właśnie mieli do czynienia z ciężarną wariatką!
Problemy z wypróżnianiem? Tak i nie!
To drażliwy temat, ale znany tym, co już wiedzą jak jest. Nie jest źle, ale pojawił się pan "
H" a to dopiero początek. :(
Tycie? - Tak i nie!
W pierwszym trymestrze przytyłam modelowe 3 kg. Jednak problem polega na tym, że tuż przed ciążą, po paru miesiącach folgowania, ważyłam najwięcej w całym swoim życiu! Oh!
Rozstępy? - Nie.
Oczywiście to dopiero początek i na to jeszcze za wcześnie, ale powiem Wam, że dobrze zacząć pielęgnację od samego początku. Bardzo szybko zaczęła mnie swędzieć skóra, zwłaszcza w okolicach piersi i brzucha i częste smarowanie przynosiło mi ulgę.
Senność i zmęczenie? - Tak, tak, tak!
W pierwszym trymestrze dopada niczym przyczajony tygrys. Bywały takie dni, że ledwo wracałam z pracy (prowadząc samochód było to dość niebezpieczne!), marząc tylko o tym by się zdrzemnąć. Zaczęłam też wcześniej chodzić spać - godzina 21.00 była dla mnie środkiem nocy. Był nawet taki weekend gdzie wstałam, zjadłam, położyłam ponownie się spać, wstałam na obiad, następnie szybko popołudniowa drzemka, trzy okrążenia w domu i o 21 spać! :) Teraz już jest lepiej!
Ogólnie jednak, nie mogę narzekać na nasz pierwszy trymestr, bo był wyjątkowo dla mnie łaskawy. Są dni kiedy czuje się wyjątkowo ładnie (zagęściły mi się włosy, szybciej rosną paznokcie a cera jest rozpromieniona) i rozpiera mnie energia (w tych chwilach gdy nie ogarniała senność :) ).
No i to poczucie szczęścia panujące w domu jest nie do opisania! Ale ja postaram się Wam czasami jednak o tym temacie napisać. :)
Dajcie znać jakie tematy z 'tej branży' by Was zainteresowały. Piszcie też w komentarzach jakie Wy (przyszłe i obecne Mamy) miałyście objawy w pierwszym trymestrze.
Buziaki ogromne!
Do napisania niebawem! :)