Kochani, na wstępie ogromnie dziękuję Wam za tak ciepłe przyjęcie nowego cyklu na blogu. Oczywiście będą pojawiały się też inne wpisy, ale póki co trwam w klimacie zimowania i radzenia sobie z wszelkimi problemami odreagowując i wyciszając się w naszym domku. Mój odruch obronny i chęć życia w zgodzie z porami roku podpowiadają mi, by starać się w pełni korzystać z zimowej aury. To dobry czas na wyciszenie, domowe porządki, czytanie książek, przemyślenia i kreatywne aktywności w zaciszu domowym, na które będzie znacznie mniej czasu w sezonie wiosenno-letnim. Wtedy mam inne plany, które będą wymagały czasu, dlatego staram się nie narzekać na zimową aurę za oknem, a wręcz się z niej cieszyć. Obecnie brakuje mi trochę więcej czasu spędzonego na świeżym powietrzu, więc może w nadchodzący weekend wybierzemy się z dziećmi na sanki i ulepimy bałwana. Powinniśmy zadbać o regularny kontakt z naturą niezależnie od panującej pogody na zewnątrz.
Lubię zmienność pogody. Cała paleta nastrojów i barw. Dziś biała pierzynka w całej okolicy, a jeszcze parę dni temu siarczysty mróz i oszroniona roślinność w ogrodzie.
Doceniam wtedy fakt, że mamy ciepło w domku i... prąd na poddaszu. Kto pamięta jak dwie zimy nie działały u nas żadne boczne kontakty? Uważam bowiem, że boczne lampki to jeden z ważniejszych atrybutów pozwalających przetrwać jesienne szarugi oraz zimowe wieczory.
W naszym domu praktycznie nie używamy górnych świateł - służą nam tylko do chwilowego zapalenia, gdy coś szybko musimy odnaleźć w danym pomieszczeniu. Wieczorami palimy po 2-3 lampki boczne w pokoju, w którym przebywamy. Jeśli dzień jest wyjątkowo ciemny i ponury oraz przeważają zimne tony przedzierające się do wewnątrz, wówczas ciepłe światło lampek umilają nam nastrój. To przyjemne uczucie czuje wewnątrz siebie. To kolejny dowód na to, że wystarczą drobne rzeczy, by pozytywnie wpływać na swoje samopoczucie.
Czytam, dużo czytam i jestem tym faktem zachwycona. Zaczęłam jeszcze świadomiej rezygnować z pewnych rzeczy. Niestety lub stety, nie jesteśmy w stanie w życiu robić wszystkiego na raz. Wybieram wiec to co mi bardziej służy. Ograniczam media społecznościowe i korzystanie z telefonu, jestem też bardzo w tyle jeśli chodzi o filmy i seriale. Nawet nie nadrobiłam ostatniego sezonu "The Crown", na który tak czekałam. Jeszcze znajdę na niego chwilkę, ale póki co cieszę się dobrą passą jeśli chodzi o czytanie. W połowie stycznia mam już 3 dobre książki za sobą. O pierwszej już pisałam, więc czas na dwie kolejne, które ostatnio przeczytałam.
W zeszłym wpisie pokazałam książkę balsam, dzisiejsze to będą małe trzęsienia ziemi.
Mam swoją "playlistę" książek do przeczytania (mam wiele kupionych, które czekają w kolejce), lecz wciąż pewne pozycje same mnie odnajdują wołając o przeczytanie. Gdy trafiłam na listę najlepszych książek z 2023 roku mocno zaintrygowała mnie pozycja "Łakome" Małgorzaty Lebda. Przyciągnęła mnie wiejska sceneria i wątek choroby, który w naszej rodzinie jest nam bliski i nie staram się od niego uciekać. Zastałam jednak coś głębszego. Książka bardzo mnie zaskoczyła kontrastami. Fabuła bardzo prosta, jednak tak wiele się dzieje w sferze uczuć. Słowa niesamowicie oszczędne, czasami wręcz zimne ordynarne, ale zarazem pełne przekazu, wewnętrznego ciepła i poetyckości. Książka pełna skrajności, które tworzą całość. Prosta, ale niezwykle głęboka w przekazie. Nie jestem pewna czy to książka dla każdego, mnie jednak zachwyciła.
To co lubię w książkach to spontaniczny impuls, który powoduje, że do mnie trafiają. Z pewnością przyciąga je tematyka, która mnie interesuje, ale lubię myśleć, że po prostu podsuwa mi je jakaś wyższa siła. Tak też było z książką "Wybór. Przetrwać niewyobrażalne i żyć" Edith Eger.
To nie jest tak, że tematyka wojenna mnie szalenie interesuje. Przyznam, że w pierwszym odruchu historia holokaustu wręcz mnie odstrasza i narusza mój wewnętrzny spokój. Jednak jednocześnie czuje głębokie przyciąganie, by się z tą historią na nowo zmierzać. To nie jest moja pierwsza pozycja tego typu. Głęboko polecam "Człowiek w poszukiwaniu sensu" Viktora Emila Frankla - książkę opartą na przeżyciach autora, która opowiada o straszliwych doświadczeniach wojennych, a później łączy przemyślenia z ogromną wiedzą psychologiczną. Autor próbuje odkryć, jak powstaje w człowieku niesamowita chęć przetrwania w skrajnie okrutnych okolicznościach. Nawiązując do doświadczeń z obozów koncentracyjnych, autor zastanawia się, co sprawia, że ludzie nawet w takich miejscach mogą zachować wolę życia i zakłada, że najważniejszą potrzebą każdej osoby to poszukiwanie sensu. Książka "Wybór" jest bliźniaczą pozycją, jednak opowiedzianą przez kobietę, która trafiła do obozu mając 16 lat, by później na bazie swoich doświadczeń móc prowadzić własną praktykę (zostaje psychologiem) i dochodzi do cudownych wniosków na temat życia człowieka.
I chociaż tematyka wydawać się może okrutna, to ma ogromny pierwiastek ludzkiej siły i nadziei. Myślę, że książki mogą nas koić jak i brutalnie oczyszczać. Oba sposoby są nam potrzebne i po oba rodzaje literackich uczt staram się sięgać naprzemiennie. W trakcie czytania tej książki miałam pewien incydent. Zgasiłam światło o 24 i nie mogłam zasnąć. Problemy dnia codziennego jednocześnie mieszały się z naruszoną wrażliwością przez czytaną historię. Zeszłam na dół, by zrobić sobie herbatę i przez bite 40 min płakałam. Wyszły wszystkie moje stłumione emocje, na które w ostatnich tygodniach nie było "czasu". Paradoksalnie ta książka mnie uwolniła. Czy odważę się w końcu przeczytać "Wybór Zofii" lub chociaż obejrzeć kultowy film z Meryl Streep? Chociaż jestem orędowniczką spokoju i dbania o swój dobrostan, to jednocześnie jestem mocno za tym, by w życiu wychodzić ze strefy komfortu, zwłaszcza, gdy pewne doświadczenia czy przeczytane książki mogą dotknąć głębszych zakamarków naszej duszy i człowieczeństwa.
Ale każde trzęsienie ziemi mogą uspokoić zapachy z kuchni...
Dziś kolejny przepis z Magicznego Domku. Gulasz z piwem i kopytkami z batatów.
To nie jest typowy przepis na szybko, ale z pewnością taki, który pomaga w kuchni się trochę zatracić (a to też jest całkiem dobry sposób na radzenie sobie ze stresem i problemami). :)
Do gulaszu użyłam 400g wołowiny i 400g wieprzowiny i obtoczyłam pokrojone kawałki w 4 łyżkach mąki.
Na kuchence stawiam kociołek (może być też normalny, głębszy garnek), do którego będę wrzucała po kolei podsmażone produkty.
Na osobną, dobrze rozgrzaną patelnię z oliwą oliwek wrzucam w 2 turach mięso otoczone mąką. Często mieszam i czekam aż zbrązowieje. Podsmażone mięso przekładam do rondelka.
Następnie podsmażam 100g pokrojonego boczku, a następnie dodaję 3 czerwone cebule pokrojone w półplasterki (dodaje szczyptę cukru brązowego). Duszę aż zeszkli się cebula i następnie ją również przekładam do kociołka.
Już bezpośrednio do kociołka dodaję pokrojone warzywa: 3 łodygi selera naciowego, 2 pietruszki i 2 marchewki pokrojone w kostkę, 4 ziemniaki oraz świeże zioła (rozmaryn lub tymianek). Ja w tym przypadku dodałam nasz tymianek z ogrodu, który pomimo zimy, pięknie się trzyma. :)
Następnie wszystko zalewamy 2 puszkami piwa (1 litr). Gdyby piwo nie zakryło wszystkich składników, można dolać trochę wody (nie więcej niż szklankę). Piwo spowoduje, że wołowina skruszeje i będzie miękka, natomiast 2,5 godzinna obróbka termiczna pozbawi go zawartości alkoholu.
Doprowadź do wrzenia i zmniejsz ogień i gotuj przez 2,5 godziny. W tym czasie przygotujemy kopytka.
Kopytka z batatów i z ziemniaków (ok. 1kg razem - proporcie pół na pół). Bataty kroimy, polewamy oliwą i solą i pieczemy ok. 25 min w piekarniku nagrzanym do 190 stopni. W tym czasie w garnku gotujemy do miękkości ziemniaki z solą.
Gdy warzywa są ciepłe, rozgniatamy je w jednym garnku.
Zostawiamy chwilę do ostudzenia.
Na stolnice (trochę żałuję, ze swojej nie wyciągnęłam, bo ciasto na kopytka jest przecież bardziej lepkie ;) ) wysypujemy 250g mąki, łyżeczkę soli, rozgniecione bataty i ziemniaki, 1 jajko oraz zioła (ja dodałam tymianek, ale może być też rozmaryn czy posiekana bazylia).
Zagarniając mąkę do środka zagnieść składniki w luźne i lepiące się ciasto. Podczas formowania dosypywać w razie potrzeby mąką. Następnie ciasto podzielić na 2 części a następnie połówki na 3 części. Z każdej z 6 części będziemy formować wałeczek.
Następnie pokroić na kopytka i posypać mąką.
Uwaga, mogą się posklejać i nie będą idealne, ale to nic nie szkodzi - lubię jak dania wyglądają domowo.
Kopytka wrzucamy w 2 partiach na zagotowaną i posoloną wodę w dużym garnku. Gotujemy do wypłynięcia na powierzchnię (ok. 3 minuty) i wyjmujemy łyżką cedzakową.
Warto kluseczki przygotować tuż przed podaniem. Gulasz po 2,5 godziny powinien być już gotowy, ale warto sprawdzić czy mięso (zwłaszcza wołowe - to ciemniejsze będzie miękkie). Oczywiście mieszając na sam koniec, doprawiamy dodatkowo gulasz solą i pieprzem.
Pycha! Danie idealne nie tylko na obiad ale też rodzinne przyjęcie (gulaszu spokojnie starczy ale wtedy zrobiłabym więcej kopytek).
Zimowe dni i różne przemyślenia mogą też trochę osłabić. Czasami ta słabość potrzebna nam jest by paradoksalnie nabrać siły. Ważne jest też wsparcie najbliższych, którzy pozwalają Ci odpocząć i jeszcze przyniosą przepyszne śniadanko do łóżka. Kochane skarby!
Druga cześć stycznia zapowiada się bardziej towarzysko, więc póki co korzystam z chwil na porządki w domu. Ponieważ nie mam aż tyle czasu, by zrobić generalne oczyszczanie, to trzymam się zasady małych kroczków. I tak sprzątnęłam ostatnio szufladę w łazience, sprawdzając daty ważności i porządkując zapasy. To dobry sposób również na zaplanowanie zakupów na nadchodzący rok. Ja już wiem, że nic nie kupuję, bo mam jeszcze sporo kremów w kolejce, a raczej dążę do minimalizowania pielęgnacji. Paradoksalnie to założenie daje mi spokój ducha i wiem czego unikać (np. mojego algorytmu na Instagramie, który podpowiada mi wszelkie kosmetyczne nowości ;) )
A jeśli jeszcze jesteśmy w temacie samorozwoju oraz doskonalenia komunikacji miedzy bliskimi nam ludźmi (oba aspekty mocno wpływają na jakość naszego życia), to polecę Wam serię na HBO Brene Brown: Atlas serca.
Jest to mini serial dokumentalny, który zgłębia ludzkie emocje na podstawie zebranej wiedzy z zakresu psychologii na przykładach najważniejszych cytatów oraz scen z całej kinematografii. Wszystkie najważniejsze emocje omawiane są z aktywnym udziałem publiczności. Gdy bliska osoba chciała ten dokument ze mną obejrzeć od razu pomyślałam, że chętnie obejrzę, bo lubię tą tematykę, ale jako osoba dość dobrze odczytująca wszelkie emocje, będzie to dla mnie typowo ugruntowaniem wiedzy. Jak się okazało wiele poruszanych aspektów mnie bardzo zaskoczyło, jak również niesamowicie spodobała mi się sama koncepcja, że trafne nazwanie danej emocji przez sobą, jak również w trakcie rozmowy z drugim człowiekiem ma realny wpływ na jakość komunikacji. Człowiek bardzo często spłyca emocje do trzech kategorii: wściekły (angry), smutny (sad), szcześliwy (happy) - a prawda jest taka, że emocje, które odczuwamy w danych momentach życia mają wiele odcieni a ich dosłowne nazwanie pomaga nam je zrozumieć i się z nimi zmierzyć. Zawiera też masę ciekawostek jak języki różnią się w nazywaniu uczuć (okazuje się, że te europejskie mają jeszcze szerszy zakres). Jeśli interesuje Was ta tematyka to gorąco polecam Atlas serca, który w przystępny sposób może odmienić spojrzenie na siebie i drugiego człowieka. Warto dawkować sobie 40 minutowe seanse, by zostawić sobie przestrzeń na przemyślenie poruszanych tematów.
Najlepszego kochani i do napisania już niebawem! Mam nadzieję, że druga część cyklu również przypadła Wam do gustu. :)