Magiczny Domek nie byłby taki magiczny, gdyby nie trójka jego mieszkańców na czterech łapach. Stali czytelnicy wiedzą, że mamy w swojej rodzinie, bo to przecież pełnoprawni członkowie, kotkę i dwie suczki.
Lunio czyli kotka, która w naszej świadomości jest raczej kotem, bo nie ma takiej typowej kociej gracji, a raczej jest łobuzem strasznym i zawadiaką. Uwielbia biegać i spać. Czyli albo leży w swoich ulubionych kątach (zmieniają się w zależności od pogody - zimą leży tam gdzie ogrzewana podłoga, latem tam gdzie świeci słońce, albo gdy ma już dosyć reszty towarzystwa, zajmuje swoje ulubione miejsce w kotłowni.) A biega dosłownie wszędzie! I przesuwa dywany i dywaniki w całym domu, czym doprowadza mnie do szału. Robimy jej "kszy"! A ona pryska i ucieka i przybiega znów i tak w kółko. Potrafi też aportować niczym prawdziwy pies, a na widok słomki dostaje świra i nie spocznie dopóki jej nie wykradnie! I potem biega z tą słomką i znów doprowadza mnie do szału, bo przesuwa te dywaniki w trakcie zabawy. Jednak nie zdarzyło się jej nigdy niczego stłuc czy zepsuć. Pewnego razu Lunio tak szalał, że przydzwonił w schody i kontynuował bieganie lecz nieco chwiejnym krokiem. Bo jakimś czasie zobaczyłam, że złamała sobie zęba i przebiła nim wargę! Może chciała mieć kolczyk? Nie wiem, dziwny to kot. Lunio nie wychodzi na zewnątrz, ale miewa piesze, ukradzione wycieczki do żywopłotu w ogrodzie lub spacery po dachu. Zawsze mnie tym straszy i szukam ją wszędzie, bo to kot, który wychował się w kamienicy i żadna kocia mama nie nauczyła jej życia na wsi. Lunio jest kotem bardzo psim, pewnie dlatego, że wychowała się z Gapcią. To nie stereotypowy kot, który chowa się przed wszystkimi, a raczej wepchnie się na kolana każdego naszego gościa. Towarzyska z niej panna! Jest to kot, którego kochają najwięksi przeciwnicy. Jest czarno biała, wiec nie ma odpowiedniego stroju, by uniknąć jej sierści. Na czarnych spodniach zostawi białe kłaczki, a na jasnych rzeczach czarne. Co do jedzenia nie jest wybredna. Je wszystko. Wyjada z resztek na talerzu nawet kluski lub ciasto! Przenigdy nie używa pazurów (no chyba że do maltretowania ratanowego kosza na zabawki Marysi, reszty mebli nie tyka) ale za to lubi zabawę w gryzienie. Nie mocno, tak trochę po psiemu (jak to robią szczeniaki). Lunka gdy tylko widzi leżące żywe ciało, od razu się na nim mości. Ileż my miałyśmy wspólnych drzemek! A gdy byłam w ciąży z Marysią, leżała bezczelnie na niej! Lunka uwielbia jak śpiewam. Jest moim najwierniejszym fanem. Jak tylko sobie podśpiewuje przychodzi, łasi się i ociera o moją twarz. Śpiewamy dalej razem na dwa głosy. Gdy gram na gitarze (nie, nie robię tego często, ale czasami mnie nachodzi) to ona wisi mi na jednej ręce, dlatego gra nigdy nie wychodzi za dobrze. Kiedyś tak jej się podobało moje udawanie arii operowej, że w szale łaszenia się włożyła.. głowę do mojej buzi! Myślałam, że umrę w trakcie tego zdarzenia ze śmiechu, ale ona napierała i nie mogłam zamknąć buzi! Nie, nie jest to z pewnością normalny kot. Ale to kot iście wyjątkowy. A trafiła do nas ze schroniska, jak miała ok. 4 miesiące. Jechałam po rudego kota, ale jak tylko zobaczyłam ją, wiedziałam że musimy spędzić razem życie.
Gapcia to beagle, który trafił do nas tuż po naszych zaręczynach. Jezu, jak my ten krok w naszym związku przeżywaliśmy. Czy my damy radę? To taka odpowiedzialność! (wydaje mi się to trochę śmieszne w obliczu tego, że mamy teraz trzy zwierzaki i dziecko, ale tak wtedy było ;). Pojechaliśmy po nią aż do Sieradza i nasz powrót pamiętam do dziś. Padało, a ona taka malutka skulona w kocyku. Czułam ogromną odpowiedzialność za tą kruszynkę. (
klik na stare zdjęcia - to są cudowne strony prowadzenia bloga, że mogę się cofnąć do takich momentów!) Początki nie były łatwe (ponoć trudniej przyzwyczaić kota do nowego psa) ale po 3 tygodniach się udało i Gapcia z Lunką zachowywali się jak rodzeństwo. Gapcia do tej pory nie położy się normalnie na kanapie a musi na poręczy, bo tego nauczyła ją Lunka. Potrafi również...sikać do kuwety. Tak kochani, do kuwety! I oczywiście nie jest to ta sama kuweta co Lunki, a taka duża, niezamykana. Odkąd mamy ogródek, to oczywiście zdarza się to sporadycznie, ale gdyby z jakiś niewyjaśnionych przyczyn, nie było nas długo w domu, a jej się bardzo się zachciało, proszę bardzo - sik w kuwetę! Ale wracając do Gapciowego charakteru, jest z pewnością psotnik straszny. Oczywiście ma już swojej lata, wiec bez przesady, nie chce jej się psocić codziennie. Czasami miesiącami nic nie spsoci i pięknie, grzecznie sobie egzystuje, by nagle, z niewyjaśnionych przyczyn otworzyć sobie szafkę na śmieci i poupychać co tam się da w kątach naszego Magicznego Domku. Nie gryzie butów, ale raz jeden jedyny, coś jej odbiło i postanowiła porzuć sobie moje skórzane kozaki. Do tej pory nie mogę ich odżałować!
Ale nade wszystko Gapcia ma problem ze swoim łaknieniem! Nie może opanować jedzenia. W tej materii ponieśliśmy wychowawczą porażkę, bo nie ma takiej siły, by ją powstrzymała. O jej kradzieżach głoszą legendy. A to byliśmy na działce u znajomych, a ona przeskoczyła plot i zjadła całe zapasy sąsiada. A to w święta u teściów otworzyła lodówkę i zjadła wszystkie śledzie. Kiedyś na rodzinnym spotkaniu Babcia Pana Poślubionego miała właśnie nadziać na widelec mielonego kotleta, gdy wyłonił się między nogami różowy język, który zawiną się tak sprawnie, że porwał kotleta nie naruszając ani jednego ziemniaka, a Babcia nadziała ostatecznie talerz. Albo jak co Wigilia Gapcia zawsze odnajdzie garnek z grochem i kapustą i najada się tak, że cud, że ten pies w ogóle żyje! Znana jest też z tego, że na spacerze, ni stąd ni zowąd paraduje zadowolona z kromką chleba. Skąd? Gdzie? Gdy mamy gości, raczej nauczyła się, że nie może podchodzić do stołu, ale gdy tylko ktoś wstanie i nie daj boże nie dosunie krzesła, to koniec! Jest błyskawiczny skok na stół i talerze. Gapcia usłyszy szelest papierka z drugiego końca domu. W naszym domu już automatycznie odkładamy talerze i szklanki na "wyższe piętro", nawet gdy opuszczamy na chwilę pomieszczenie. Gapcia bowiem pija również kawę, piwo i wszelkie napoje nie naruszając nawet szklanki. Je wszystko, łącznie z cytrynami. Naprawdę się o nią boję, bo nie wiem jak znosi to jej żołądek, ale póki co na nic się nie uskarża. Oprócz tej słabości jest naprawdę grzecznym psem jak na tą rasę, która jest znana z tego, że jest trudna w wychowaniu. Jest jednak bardzo łagodna, przyjacielska i wesoła.
Matylda znalazła się w naszym rodzinie cudem. Pewnego dnia po prostu pojawiła się w naszym ogrodzie. Do tej pory nie wiemy czy prześlizgnęła się przez siatkę, czy też ktoś ją do nas wrzucił. Biedna, wychudzona i wystraszona, musieliśmy dać jej trochę czasu na oswojenie się. O dziwo Lunka i Gapcia przyjęły ją bardzo przyjacielsko. Matylda jest niezwykle łagodnym psem, ale przez swoje przejścia na początku ciągle na wszystko warczała. Na szczotkę, na dziwne odgłosy, na rękę która chce ją pogłaskać. Na początku się bałam, że nas pogryzie, ale szybko się okazało, że to tylko taka obrona i nigdy nie posunęła się dalej. Z czasem zrobiła się niesamowicie ufna i oddana. Jest najgrzeczniejszym domownikiem! Reaguje na komendy, na spacerze trzyma się nogi i nigdy nic nie spsociła. No ale nie ma rzeczy idealnych i Matylda ma swoje dwie wady. Głośne szczekanie i bąki. No nikt nie puszcza takich bąków jak ona. To śmierdziel nad śmierdzielami. Czasami sama ucieka przed samą sobą. Wyobraźcie sobie imprezę, zaproszeni goście i bach, nagle unosi się fetorek w powietrzu. Wszyscy nasi najbliżsi, którzy już wiedzą na co stać naszą przybłędę, krzyczą od razu: No nieee MATYLDA! :) A ona patrzy tymi swoimi wyłupiastymi oczkami przepraszająco. Jest idealnym elementem naszej zwierzęcej układanki. Jest naprawdę urocza.
Często pytacie jak radzimy sobie z porządkiem przy tylu zwierzakach. Kochani, sierść jest i u nas i nie ma na to sposobu! Podłogi i kanapy (gdzie chętnie się wylegują) odkurzane są 2 razy w tygodniu, a gdzie trzeba, to to co widać gołym okiem, machnę częściej. Z pewnością większa powierzchnia, niż np. małe mieszkanie, przyczynia się do tego, że jakoś ta sierść się równomiernie roznosi. Poduszki na kanapie poprawiam 12589 razy. I przechodzimy ze zwierzakami to samo co każdy właściciel.
Pytacie też jak zwierzaki przyjęły naszą Marysię. Bardzo świadomie się do tego przygotowaliśmy i przyjście ze szpitala było skrupulatnie zaplanowane. To było bardzo ważne, by od razu ustalić na nowo hierarchię w rodzinie. Po pierwsze ubranka ze szpitala i pieluszka (z 2 bazą!) była przewąchana przed spotkaniem. Po drugie w momencie przyjścia do domu, przemknęliśmy się do środka (zwierzaki były na zewnątrz i jeszcze nas nie widziały). Rozpakowaliśmy się, dopiero poszliśmy na dwór przywitać się ze zwierzakami (mnie nie widziały przecież jakiś czas, więc tu jest kluczowe, by przywitać się porządnie). Dopiero jak się wyszalały i odpowiednio zostały dopieszczone. Weszliśmy do środka na wąchanie. To one weszły i zastały nowego mieszkańca. Ponieważ żadne z naszych zwierzaków nie jest agresywne, zachowywały się bardzo taktownie. Nie narzucały się, dały nam z Marysią trochę przestrzeni przez pierwsze tygodnie. I tak oswajały się naturalnie. A potem przyszła przyjaźń , którą pielęgnują każdego dnia!
Na przykładzie Marysi widzę, jak wielką rolę odgrywają nasze zwierzaki w jej życiu. Od samego początku była uczona nie robić im krzywdy. Zawsze powtarzamy jest, że trzeba traktować je delikatnie. Nie przypominam sobie żadnego pociągnięcia za ogon czy targania za sierść. Marysia musiała tylko się nauczyć odganiać ręką Gapcię, gdy chciała jej coś ukraść ze stoliczka, ale daje radę. Już jako małe niemowlę na pytanie gdzie jest np. Gapcia pokazywała Gapcie oraz pozostałą brygadę. Ponieważ nasze zwierzaki są z nami non stop, nie ma czegoś takiego, że Marysia je męczy i chce zagłaskać na śmierć. To też ważne. One są po prostu w jej życiu bardzo naturalne. Widzę każdego dnia, jak kształtuje się jej wrażliwość, a już szczególnie było to widoczne wtedy Gdy nasza Gapcia zachorowała. Marysia, tak delikatnie i słodko się nią opiekowała. Serce rośnie! Cudowny widok!
Codziennie ta sama procedura. Mierzenie temperatury *, podawanie lekarstwa, smarowanie maścią oraz plasterek i recepta. To po prostu niesamowite jak te czynności Marysia wykonywała dbale i w skupieniu.
* nie prostowałam Marysi, że psom się mierzy temperaturę w pupie. ;)
Marysia była tak delikatna, że Gapcioszek ze stoickim spokojem znosił wszystkie zabiegi. Naprawdę z ręką na sercu dodam, że od tego codziennego, porannego rytuału, Gapcia zaczęła błyskawicznie dochodzić do siebie!
Długo szukałam idealnego zestawu "lekarskiego" dla Marysi. I z racji, że lubimy ładne, drewniane zabawki, ten zestaw marki Haba spodobał nam się najbardziej. Wybrałam go ze strony
hoplik.pl.
W zestawie znajdziemy, drewnianą strzykawkę, syrop z łyżeczką, pojemnik na pastylki, patyczek do badania gardła, termometr, bandaż oraz zestaw plastrów i receptę lekarską. Wszystko mieści się w metalowej, eleganckiej skrzyneczce.
Niektóre zabawki nie są tylko po prostu ładne i funkcjonalne. One pomagają uchwycić magiczne chwile i uczą empatii od samego początku. Z przyjemnością przyglądam się z boku poczynaniom naszej Marysi. :)
Całuje Was mocno i życzę cudownego weekendu!
Wasza G.