Zapraszam na kolejną odsłonę cyklu, w którym przedstawiam Wam rzeczy, które cenię i które mnie cieszą. Wyjątkowe drobne przyjemności, które uprzyjemniają mi jesienną aurę za oknem. Zapraszam!
Zacznę od obowiązkowego akcentu na naszym kawowym stole, czyli zapachowej świeczki. Ta ma ciepły otulający aromat i drewniany knot, który wydaje cichy odgłos palonego ogniska. ;)
A jeśli przy zapachach jesteśmy to muszę Wam wspomnieć o tej marce, która do tej pory była dla mnie dostępna tylko za ekranem mojego komputera. Nasłuchałam się tyle zachwytów i zastanawiałam się, czy to wszystko rzeczywiście jest aż takie ACH! I gdy tak z ciekawości znalazłam się na ich stoisku, to przepadłam bez reszty. Te niszowe, nietuzinkowe zapachy po prostu mnie zachwyciły. Jest w nich tyle przestrzeni, że możemy dosłownie to co oczekujemy wywąchać. Gdy wzięłam do ręki zapach różany, to tak jakbym wąchała prawdziwy bukiet świeżo ściętych róż! Mowa tu o marce Jo Malone, którego przepiękne stoiska można odnaleźć w perfumeriach Douglas.
Ja zakochałam się w paru zapachach, ale ostatecznie wybrałam ten:
W dzisiejszym wpisie będzie dość dużo kosmetyków, bo jesień to idealna pora na rozpieszczanie ciała i zmysłów!
Kolejną ulubioną rzeczą jest czyste, organiczne masło shea marki Zoya Ges Pretty. Smaruje nim przesuszone partie ciała, a teraz bardzo często zamiast zwykłej wazeliny czy produktów do ust, nawet popękane i przesuszone wargi! I pudełeczko takie urocze! Lubię ten retro styl.
Niebawem napiszę Wam o jesiennej pielęgnacji, bo zagościło u mnie sporo naturalnych kosmetyków i nowości. Ale nie mogę nie wspomnieć o tym olejku marki Khadi, który ma opóźniać procesy starzenia się skóry. Idealnie wygładza twarz, ma przecudny zapach, idealny skład, nie zapycha, a do tego jest go szalenie dużo (100ml!). Cudo!
I gdy tak cały czas mi chodzi ten zapach róż o którym wcześniej pisałam, to nie mogę nie wspomnieć o absolutnie najlepszym hydrolacie jaki do tej pory miałam. Mowa o różanym od Ministerstwo Dobrego Mydła. Wspaniały! Jestem uzależniona.
Kolor jesieni zamknięty w szmince...w tym celu udałam się do sklepiku MAC, by wybrać idealną matową szminkę na jesień. "Przymierzyłam" parę brązów, zgaszonych czerwieni i wyglądałam jak upiór. Mi matowe szminki w zupełności nie pasują, ale o tym musiałam się przekonać na własnej skórze (uch, ustach!). Jednak znalazłam swój ideał i nie wyszłam zawiedziona. Przepiękny zgaszony kolor, wpadający w zimny filet. Wykończenie "lustre", które pięknie wygląda na ustach i dodatkowo je nawilża. Kolor Plumful. Cudowny!
Jesień to też kubek gorącej herbaty w dłoniach. A jak herbata to tylko Pukka. Uwielbiam te ziołowe kompozycje. Smak Star Anise and Cinnamon jest wielowymiarowy, po każdym łyku wydobywa się korzenny, słodki posmak.
Kubek marki Moyha przypomina mi o tym, by zachować w życiu balans.
"You don't always need to get stuff done. Sometimes it's perfectly okay absolutely necessary to do nothing."
Naszukałam się idealnego szalika całkiem długo. Zależało mi na tym, by był wełniany, gdyż we wszystkich akrylach jest mi duszno i gorąco. Zamówiłam szalik w 100% wełniany marki ICHI, ale musiałam go oddać, gdyż po prostu mnie gryzł. Tak już bywa, że wełna wełnie nie równa, ale trafiłam na mięciutki i ciepły ideał, który skradł moje serce. Szalik znalazłam w outletowym butiku Tommy Hilfiger i ma 80% wełny i 20% nylonu. Przemiły w dotyku i ładnie wykończony.
A ten oddałam, bo jednak gryzł. Pamiętajcie jednak, że wełniane rzeczy też mogą być delikatne. Wszystko zależy od tkaniny.
A na koniec baletki marki Pretty Ballerinas, których bym najchętniej nie zdejmowała. Cieszę się, że jeszcze jesień pozwala nam się cieszyć takim obuwiem, bo uwielbiam je w zestawie z mocno kryjącymi rajstopami.
Pozdrawiam Was jesiennie i do napisania niebawem!
Wasza G.